13 lipca 2014

913: Leśne Opowieści: Martwa panienka i siedmiu podejrzanych, część 2

Wyniki magicznej ekspertyzy dostarczył jej Randel. Był młodym asystentem w dziale magicznych badań i w związku z tym powierzono mu głównie zadania związane z noszeniem różnych mniej lub bardziej istotnych dokumentów. Albo wina.

Włosy miał czarne, a nosił je związane w warkocz na karku, przez co jego odstające uszy wydawały się jeszcze bardziej sterczeć na boki, a długa szyja z wyraźną grdyką wyglądała jak u strusia. Na cienkim nosie pyszniło się kilka zagubionych piegów, które jakimś cudem nie rozpełzły się na resztę twarzy. Patrzył ciepło i przyjaźnie, i w gruncie rzeczy właśnie spojrzenie najlepiej oddawało jego charakter.

Yrene siedziała u siebie, to znaczy w niewielkiej kwaterze w siedzibie Straży Ładu, utrzymującej porządek w Nocnym Lesie. Za oknem widziała utwardzoną drogę, wijącą się między drzewami. To było przyjemne pomieszczenie. Ponad wszystko, nie śmierdziało tu stajnią, w przeciwieństwie do kwater po drugiej stronie budynku. Chociaż Yrene jeździła wierzchem częściej niż przeciętny elf, co było ściśle związane z jej wymagającym pewnej mobilności zajęciem, nigdy nie polubiła specyficznego zapachu koni.

– Co tam dla mnie masz? – spytała, gdy w otwartych drzwiach stanął Randel.

Obserwowała go jak szedł leśną drogą, w skromnym stroju Straży, z teczką pod ramieniem. Na jego szyi połyskiwał łańcuch z perłowym wisiorem, symbol maga służącego społecznemu dobru.

– Wynik sekcji – powiedział Randel. – I przy okazji tego jabłka, bo jemu też się przyjrzeliśmy, gdy już skończyliśmy z denatką.

Yrene wzięła teczkę z jego rąk i otwarła.

– I co? – Miała nadzieję, że naprawdę nie będzie musiała przekopywać się przez bełkot, którym magowie ponadprzeciętnie lubili posługiwać się w raportach. – Niech zgadnę... skoro zbadaliście też jabłko... otrucie?

– Ano, otrucie – potaknął Randel. – Masz coś na przepłukanie gardła?

Wskazała dzbanek z wodą, stojący niebezpiecznie blisko skraju stołu.

– My tutaj nie pijemy nic mocniejszego na służbie – poinformowała, przebiegając wzrokiem raport. – Duże ilości zdychajmyszki? Cholera. Popularna trucizna.

– Tak. Legalna, co gorsza. Zabójca mógł ją dostać na każdym targu... lub wyciągnąć z domowych zapasów.

Randel sięgnął po dzbanek i wypił kilka łyków. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Yrene wpatrywała się w raport, wreszcie westchnęła i wstała.

– Zamierzam tam pojechać, teraz, zaraz – poinformowała. – Dlatego wybacz, ale cię wyproszę.

– Nie ma w ogóle o czym mówić – żachnął się Randel, wstając. Otarł usta rękawem. – To mnie wybacz, zabrałem ci mnóstwo cennego czasu.

– Nic z tych rzeczy. Zawsze mnie cieszy twój widok.

Nie wymieniali już dalszych uprzejmości. Wyszli z izby Yrene, która zapukała do drzwi nadinspektora. Gdy z wnętrza dobiegło mruknięcie, wsadziła tam głowę.

– Szefie, jadę do panny Seren.

W pomieszczeniu zawsze unosiły się kłęby dymu z fajki nadinspektora, masywnego, dość otyłego półelfa, który miał brzydki zwyczaj wycierania ubrudzonych atramentem dłoni w tunikę. Zwykle analizował raporty, szukając w nich nieścisłości. Robił to także teraz, dymiąc jak wyjątkowo ognisty gatunek smoka.

– Mhm – mruknął raz jeszcze.

Yrene wycofała się i zamknęła drzwi. Wyszła z Randelem na powietrze.

– No, do zobaczenia – powiedział.

Uścisnęli się krótko i rozeszli. Mag poszedł ścieżką do swoich, Yrene skierowała się do stajni, po klacz.

Wkrótce jechała już przez las, czując między udami pracujące silnie mięśnie konia. Także i dziś pogoda była przepiękna, chociaż na horyzoncie pojawiły się chmury, zapowiadające wieczorny deszcz. Krótki i ciepły jak przypuszczała Yrene.

Dworek Seren był tak samo urokliwy jak za pierwszym razem, gdy go odwiedziła. Nad niektórymi domami, gdzie doszło do morderstwa, zdaje się ciążyć cień śmierci, lecz nie nad tym.

Albo staję się zbyt wrażliwa na tę robotę, pomyślała sceptycznie Yrene. Wszędzie już widzę znaki i spiski, na księżycowe światło.

Zostawiła konia przed drzwiami i weszła do domu, nie pukając. Na drzwiach widniały znaki, nakreślone przez maga uroków, które miały zatrzymać krasnoludy w środku. I rzeczywiście, zatrzymały, cała siódemka siedziała bowiem przy stole z ponurymi minami. Może źle im było bez pracy. Podobno ich rasa ponadprzeciętnie lubiła mieć zajęcie, najlepiej jak najbrudniejsze.

Yrene pamiętała, że nie powinna mieć do krasnoludów uprzedzeń z powodu inności ich rodzajów... no ale trudno, miała. Drobne.

– Dzień dobry – powiedziała.

Odpowiedzieli zgodnym pomrukiem. Oczywiście, oni też byli uprzedzeni. Normalny stan rzeczy.

– Chciałabym z wami porozmawiać – ciągnęła, niezrażona. – Z każdym z was z osobna, o ile to możliwe.

Najstarszy skinął pozostałym ręką. Wstali, szurając stołkami i wyszli z izby, jeden po drugim.

– To przesłuchanie – burknął krasnolud, nim jeszcze Yrene usiadła.

– Tak – przyznała, uśmiechając się przepraszająco. – Przepraszam, ale imię to...?

– Marger – odrzekł niechętnie. – Powiedzieliśmy wszystko, cośmy wiedzieli o pannie Seren. Była nam bardzo bliska, jasne? Nie wiem, czemu nas ciągle podejrzewasz.

– Nie twierdzę, że was podejrzewam – stwierdziła Yrene niewinnie. – Skąd ten pomysł?

Krasnolud skrzywił się.

– Jasne, obracaj kota ogonem. Wy tak to lubicie.

– My?

– No, wy. Elfi okupanci.

– Zwierzchnictwo nad Nocnym Lasem przypadło elfom poprzez mariaż...

– ...i zamordowanie królowej z jej dzieciakiem. No, wiem. Wszyscy wiedzą.

– Tego barbarzyńskiego aktu dokonało inne plemię.

– To ciągle wy – burknął krasnolud.

Yrene westchnęła w duchu. Ta dyskusja nie prowadziła nigdzie.

– Czy pannę Seren odwiedzał ktoś na dzień przed jej śmiercią? – spytała, gwałtownie zmieniając temat.

– Nie. Zresztą, nie wiem. Pracowaliśmy całe dnie, gdy jeszcze mogliśmy. Wspominałem ostatnio, zdaje się.

– Kto zajmował się pracami domowymi? Sprzątaniem, naprawami, wytruwaniem szkodników...

Krasnolud nie załapał aluzji. Ależ oni byli tępogłowi!

– Sama panna Seren – odrzekł. – Nawet to lubiła, zdaje się. Zwłaszcza pranie. Uwielbiała prać.

Yrene pomyślała, że po smrodzie dochodzącym z sypialni krasnoludów wcale tego nie czuć. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że jakakolwiek ludzka arystokratka pobrudziłaby sobie rączki pracami domowymi. No, ale nie sądziła też, że trafi na taką, która mieszkała sama w dworku z siedmioma krasnoludami.

Słowem: panna Seren była dziwna.

– Jabłka też sama sobie zrywała? – spytała Yrene kwaśno.

– Tak. Z kilku drzewek za domem. Bardzo je lubiła.

– Nie jest ci jej żal, prawda?

Marger parsknął.

– Jest. Na litość bogów i twardość skały, jest mi strasznie jej żal, ale co mam zrobić? Wypłakiwać sobie oczy jak wasi egzaltowani pobratymcy? To nie przywróci jej życia.

Yrene westchnęła.

– Na razie to wszystko. Poproś następnego.

Ale następny nie miał do powiedzenia nic ciekawego, tak jak i sam Marger. I następny. I ogólnie cała siódemka.

Gdy skończyła, nie wrócili do izby, w której siedziała Yrene. Wstała z westchnieniem i spojrzała na kosz z jabłkami. Pewnie zabójca – któryś z nich, czuła to w kościach – posmarował je wszystkie trucizną i czekał, aż panna Seren jej skosztuje, sięgając po ulubiony owoc.

Ale dlaczego mieliby to zrobić? I jak znaleźć winnego? Jak udowodnić mu morderstwo?

Wyjęła jedno jabłko. Może da je do zbadania magom. Może nie zetrze z niego wszystkiego w czasie drogi. Westchnęła i wyszła z dworku.

Klacz podeszła i sięgnęła zębami po owoc.

– To nie dla ciebie – powiedziała Yrene z rozbawieniem, odpychając ją. – Nie chciałabyś tego jeść.

Wsiadła na grzbiet zawiedzionego konia i zawróciła.

Po drodze obracała jabłko w rękach. Jego skórka była pomarszczona, soczyście czerwona. W blasku słońca coś błysnęło...

Zaskoczona Yrene przyjrzała się uważniej, obracając owoc w palcach. Oględziny nie trwały długo. Jabłko ktoś przepołowił, a potem obie części połączył na nowo cienkimi, metalowymi drucikami. Przywołała w pamięci raport magów. Cholera, czemu nie przeczytała go uważnie? Źle zrobiła, ufając że nieco gapiowaty Randel powie jej wszystko...

Ledwie wróciła, wpadła jak burza do swojej kwatery i sięgnęła po raport. Tak jest, znalazła! Magowie zauważyli, że owoc został przekrojony, a później na powrót zespolony w całość. Wiedziała to także panna Seren, gryzła tak, by nie połknąć metalu. A w środku, gdzie powinien być kosz ogryzka...

Senna mentolina.

Yrene wpatrywała się w te słowa, gryząc wargę. Senna mentolina. Uzależniająca substancja w formie niebieskich kryształów, tak modna w Nocnym Lesie przez wpływy z południa, sprawiająca, że ten, kto ją spożył, czuł się szczęśliwy i lekki jak we śnie. Pomagały w tym także niezwykle rzeczywiste halucynacje.

Raport, w którym wymieniono tę nazwę, zapowiadał bałagan. Jeszcze większy niż wywołany przez morderstwo.

Yrene westchnęła znowu, tym razem całkiem głośno i przyciągnęła do siebie kawałek papieru oraz kałamarz z piórem. Zapisała kilka imion i chwilę wpatrywała się w listę.

– Najpierw obiad – powiedziała sobie. – Później do roboty, znowu.

Chwyciła dzbanek i napiła się wody, ten jeden raz żałując, że nie ma w naczyniu nic mocniejszego.


Hrabia Cerro

1 komentarz:

Twój komentarz będzie widoczny po akceptacji administratorki gazetki.