24 sierpnia 2014

959: Leśne Opowieści: Martwa panienka i siedmiu podejrzanych 8

Papiery w archiwum pachniały kurzem i wilgocią. Wdychając te wątpliwej jakości aromaty, Yrene poważnie się zastanawiała, jak rzesze bibliotekarzy i urzędników mogą to znosić dzień w dzień. Dzięki niech będą morzu i księżycowi, jej praca wymagała od czasu do czasu ruchu na świeżym powietrzu.

Albo w podziemnych kopalniach, pomyślała z przekąsem.

Drzwi do archiwum otwarły się ze skrzypnięciem.

– Nie uważasz, że się przepracowujesz? – spytał Randel. – Siedzisz tu już dziewięć godzin.

Yrene posłała mu złe spojrzenie znad sterty przeglądanych papierów i rozgrzebanych teczek.

– Nie moja wina, że taki tu bałagan – burknęła.

– Uhm. A czemu na mnie warczysz?

Poprawna odpowiedź brzmiała: Bo przez niedopatrzenie twojego wydziału o mało nie zginęłam. Ale Yrene odrzekła tylko:

– Nie warczę. Jestem zajęta.

– Przyniosłem ci coś do przekąszenia, tak czy inaczej – rzekł Randel.

Postawił na wolnym skrawku biurka miskę z parującą, warzywną potrawką i wyszedł, rzuciwszy ciche „dobranoc”.

– Dobranoc – powiedziała Yrene do zamkniętych drzwi.

Westchnęła i opadła na oparcie krzesła. Po chwili wahania sięgnęła po miskę. Przemieszała zawartość drewnianą łyżką i zaczęła jeść. Wyjrzała przez okno. Przyszła do archiwum wieczorem, a teraz od dawna panowały ciemności. Tylko blask świecy pełgał na ścianach, rażąc Yrene w piekące z niewyspania oczy.

Pytanie: Dlaczego macocha panny Seren martwiła się, że Yrene odkryła tajemnicę kopalni? Dlaczego wzdragała się przed zabiciem inspektor i tym samym zwrócenie uwagi na to miejsce?

Odpowiedź: Ponieważ to ona odziedziczyła dochodową, nielegalną kopalnię, a zna jej tajemnicę. Lub po prostu jest uczciwa oraz porządna i uratowała Yrene w życie.

Tylko że pracując w Straży Ładu nie możesz wierzyć w niczyją uczciwość. Tego Yrene nauczyła się dawno temu.

Pytanie numer dwa: Czy macocha uciekłaby się do morderstwa, by dostać to, czego chciała? Czyli, w domyśle, kopalnię?

Odpowiedź: Prawdopodobnie.

Pytanie numer trzy: Jeżeli zależy jej na kopalni do tego stopnia, dlaczego nie przejęła po śmierci męża jego posiadłości? Dlaczego przypadła ona córce?

Odpowiedź leżała gdzieś w archiwum. W urzędowych papierach. W świadectwach zgonu, narodzin, testamentach. Słowem, gdzieś w tym straszliwym bałaganie, przez który z takim trudem przegryzała się teraz Yrene.

Wraz z potrawką skończył się powód do przerwania pracy. Inspektor westchnęła. Może powinna pójść się przespać. Tylko że wtedy archiwiści sprzątną wszystkie już przejrzane teczki i będzie musiała następnego dnia zaczynać od początku.

Potarła skronie, w których pulsował ból. Marzyła o łóżku. To jej się rzadko zdarzało.

Wróciła do papierów, do kurzu i wilgoci.

– Mam cię! – wykrzyknęła po chwili tryumfalnie.

Udało się. Na księżyc, udało się.

Przebiegła pismo wzrokiem. Potem jeszcze raz. I znowu. Zmarszczyła brwi. Wykaligrafowane przez urzędnika litery zdawały się przepływać przez jej umysł, nie zostawiając śladu. Ale i tak wnioski zdawały się oczywiste.

*

Drzwi do celi otwarły się cicho. Gdy Yrene weszła do środka, zamknięto je z trzaskiem.

Rozespany Agonzo usiadł na pryczy, otulony kocem. Jeszcze nawet nie roznoszono śniadania. Wpatrzył się w Yrene wielkimi oczami. Wyobraziła sobie, jak dla niego wygląda – blada z niewyspania, rozczochrana, z czerwonymi oczami, w wymiętym ubraniu. Inspektor na tropie, niech to demony pochłoną, o aparycji obwiesia spod mostu.

Yrene oparła się o mur, bo z braku snu trochę kręciło jej się w głowie.

– No, cześć, Agonzo – przywitała się.

Krasnolud kichnął i pokiwał głową.

– Dzień dobry, pani inspektor – rzekł sucho.

– Mam do ciebie kilka pytań.

– Nic zaskakującego. Zeznań nie zmieniam.

– Gdzieś mam twoje zeznania – fuknęła Yrene. – Chodzi mi o pannę Seren i jej macochę.

– O panią Mehlerę, hę?

– A miała inną macochę? – zirytowała się elfka.

– Nie – mruknął cicho Agonzo.

– Właśnie. Widziałam testament ojca panny Seren. Powiedz mi, Agonzo, dlaczego wszystko, ale to absolutnie wszystko, zapisał córce, zostawiając żonę na lodzie?

Krasnolud westchnął ciężko. Kichnął znowu.

– Ja tam nie wiem – rzekł.

No, pięknie. Na księżyc, ten krasnolud był najbardziej bezużyteczną istotą na świecie.

– Ale starsi opowiadali – dodał Agonzo.

– Świetnie – powiedziała Yrene. – Więc ja sobie siądę, a ty mi opowiedz, co usłyszałeś – zaproponowała, rzeczywiście siadając pod ścianą.

Surowo przykazała sobie, żeby nie zasnąć.

Franz Jüttner
– Matulka panny Seren zmarła w połogu – zaczął Agonzo. – Zostawiła dziewczynkę, bardzo do niej podobną, oczko w głowie ojca. To właśnie była nasza panna Seren. Chowała się zdrowo, a kiedy miała trzy latka, jej ojciec ożenił się ponownie, z panią Mehlerą. No i bardzo szybko się zaczęło. Pani Mehlera chciała, by pierwszeństwo w dziedziczeniu majątku miało jej potomstwo, a zwłaszcza synowie. Ojciec panny Seren nie bardzo się na to zgadzał, bo kochał pierworodną jak ten głupi. No to i pani Mehlera zapałała z miejsca niechęcią do pasierbicy. A ta niechęć się pogłębiała z roku na rok, w miarę jak okazywało się, że pani Mehlera nie bardzo może zajść w ciążę i o żadnych dzieciach mowy raczej nie będzie. Zdawać by się mogło, że wobec takiego stanu rzeczy, powinna przelać jakieś tam swoje niespełnione macierzyńskie uczucia na pannę Seren, ale nic bardziej mylnego. W istocie, stało się dokładnie na odwrót. Pani Mehlera zapałała do panny Seren ogromną nienawiścią. Tak wielką i tak absurdalną, że kiedy dziewczyna miała trzynaście lat, kazała jednemu ze służących zabić ją w czasie wycieczki do lasu, które panna Seren bardzo lubiła. – Agonzo znowu kichnął i odchrząknął. – No i wszystko pewnie poszłoby zgodnie z planem, ale przerażony służący wygadał się przed panem, ten zaś dostał szału. Niewiele brakowało, a doszłoby do rozwodu. W każdym razie pani Mehlera okazała skruchę i zdawało się, że ją naprawdę odczuwa, bo zaczęła po tym epizodzie traktować pannę Seren znacznie lepiej. Ród przez następne kilka lat podupadł, pan rozchorował się i zmarł. Jak się okazało, do samego końca pani Mehlerze nie wybaczył, no bo nic a nic nie przepisał jej w testamencie. Niemniej kontakty między panną Seren a macochą były całkiem dobre, bo ta druga wciąż żałowała i no, panna Seren o tym incydencie ze służącym nie miała pojęcia. Więc pani Mehlera wobec braku spadku wróciła w rodzinne strony i czasem się z panienką Seren odwiedzały. – Krasnolud wzruszył ramionami. – To jest z grubsza wszystko, co wiem.

– A powiedz mi, pani Mehlera wiedziała o waszej kopalni? – spytała Yrene.

– Każdy wie, nie? – mruknął krasnolud.

– Chodzi mi o to, czy wiedziała o złożach sennej mentoliny.

Krasnolud skrzywił się. Nie odpowiadał chwilę.

– Ja tam nie wiem. Pewnie tak – burknął. – Cała rodzina wiedziała, żeby być szczerym, bo wszyscy ją... no... brali. Od tego pan się rozchorował i od tego ród zubożał, bo gdyby to wszystko sprzedawać... – Chrząknął i urwał, jakby nagle zdał sobie sprawę, że z każdym słowem pogrąża się głębiej.

– Powiedz mi jeszcze, czy krótko przed śmiercią panna Seren widziała się z macochą?

– Na bogów, nie wiem, kobieto! Tysiąc razy powtarzałem, że byliśmy w kopalni, gdy to się stało! Nie mam pojęcia!

Yrene potarła oczy. Pokiwała głową i wstała.

– To ona? – spytał Agonzo cicho. – To pani Mehlera zabiłaby... och.

Yrene popatrzyła na niego. Powoli skinęła głową.

– Na pewno będziemy wiedzieli dopiero, jeśli znajdziemy kogoś, kto ją tam widział – powiedziała cicho. – Ale jeżeli jesteś ciekaw mojej opinii... tak. To ona.


Cerro

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz będzie widoczny po akceptacji administratorki gazetki.