19 kwietnia 2013

538: Leśne Opowieści 24: Przybysz, część IV



Kiedy byłem dzieckiem, matka opowiadała mi czasem na dobranoc bajkę o trędowatej śpiewaczce. Ta kobieta, wzgardzona przez ludzi i obciążona śmiertelną chorobą, otrzymała od bogów niezwykły dar. Ogromny talent. Głos tak piękny i melodyjny, że swoimi pieśniami potrafiła zaklinać rzeczywistość.

Miałem wrażenie, że także myśli, które tej nocy snułem przy ognisku, zyskały podobną moc.

Zasnąłem późno i dręczyły mnie koszmary. A konkretniej, dręczył mnie ogień, odbity w źrenicach zimnych, błękitnych oczu.

Zmęczony walką i wspomnieniami, chyba pierwszy raz w życiu zasnąłem jak dziecko. A kiedy się obudziłem, byłem zewsząd otoczony żołnierzami.

Uniosłem się na łokciu, nie do końca pewien, czy wszystko z moją głową w porządku. Dziesięcioro ludzi ubranych w kolczugi narzucone na brązowe, pikowane kaftany i uzbrojonych we włócznie oraz miecze – kręciło się po MOIM obozowisku, piekło zająca nad MOIM ogniskiem i ogólnie mnie ignorowało. Devi kręcił się pod ich nogami jak namolny szczeniak, świergocząc śpiewnie. Jakimś cudem nikt go nie zdeptał.

– Nasz śpioch się obudził – krzyknął jeden z żołnierzy, młody i piegowaty, szczerząc spod szyszaka krzywe zęby. Rzucił we mnie jakąś owiniętą papierem paczką. – To za gościnę. Chleb – wyjaśnił. – Uznaliśmy, że nie będziemy cię budzić, by pytać o taką drobnostkę jak skorzystanie z ogniska.

Zastanawiałem się właśnie, co by było, gdyby ci ludzie przetrząsnęli moje bagaże i znaleźli smocze kły. Dopowiem tym z was, którzy nie myślą zbyt trzeźwo. Byłoby niewesoło. I pewnie dość krwawo.

Kiedy chleb upadł na moje kolana, drgnąłem lekko. W ślad za paczką skoczył na mnie Devi, jak niesforny kociak i zaczął łakomie dobierać się do żarcia. Miałem dość zapasów, by mu na to pozwolić.

– Do wszystkich demonów, człowieku, gdzieś ty dopadł Piasek? – spytał mnie piegowaty. – Dwadzieścia siedem razy próbowałem złapać Piaskuna, zanim zaczął się ten bałagan, a ty masz ledwie wyklute pisklę i od razu...

Nie zrozumiałem z tego nic poza „zaczął się ten bałagan”, więc o to właśnie zapytałem:

– Jaki bałagan?

– Nie tylko rozespany, ale i zbyt zapracowany – powiedział ochryple inny mężczyzna.

Odepchnął piegowatego, który posłusznie zszedł mu z drogi i stanął w nogach mojego posłania, wspierając się na włóczni. Miał niepokojące, ciemnozielone oczy, błyszczące ponuro spod czupryny ciemnozłotych pukli. Jego policzki pokrywały szorstki, kilkudniowy zarost. Dłonie miał wielkie, czerwone i twarde. Był jednym z tych ludzi, z których nikt rozsądny sobie nie kpi. Ja też nie zamierzałem.

– Twoje imię? – spytał.

– Ravken – odrzekłem, rozsądnie pomijając mój przydomek.

– Masz całkiem niezłą broń.

Miałem także nieodparte wrażenie, że mężczyzna doda na końcu swojej wypowiedzi zwrot „i smocze kły w plecaku”, ale nie zrobił tego.

Znowu kiwnąłem głową.

– W mojej ojczyźnie byłem... eee... wojownikiem – zająknąłem się.

Devi zeżarł chleb. Beknął jak niemowlę i ciężko przewrócił się na bok, wzdęty jedzeniem. Oblizał się z zadowoleniem, po czym przetoczył na plecy, wyciągając nogi w górę. Bezwiednie połaskotałem go po odsłoniętym brzuchu. Zaczynałem małego lubić.

– Musisz być tu bardzo krótko, skoro nie zostałeś wezwany na północ – stwierdził z namysłem mężczyzna.

Wyczułem po jego tonie, że jestem dla niego podejrzany. Znaczy, istniały ku temu realne powody, to prawda, ale...

– Kilka dni – odrzekłem.

Starałem się przede wszystkim zachować spokój i sprawiać wrażenie nie do końca rozgarniętego nowicjusza. Chyba wyszło nieźle. Chociaż może nie, bo żołnierz wciąż świdrował mnie uważnym spojrzeniem. Zastanawiał się nad czymś głęboko.

– W zasadzie powinienem zabrać cię z nami, bo każdy miecz się przyda, ale niech będzie, że tego nie zrobię – powiedział wreszcie. – To klany powinny o takich rzeczach decydować, klany i król, nie ja. Jeżeli poczujesz się w obowiązku chronić Nocny Las, powitają cię przy północnej granicy z otwartymi ramionami.

– Chronić przed czym? – dociekałem.

– Jeszcze dokładkę, dziesiętniku? – spytał piegowaty, podnosząc metalowy talerz z ostatnią porcją zająca.

Rozmawiający ze mną mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy.

– Przed Nieśmiertelnymi – wyjaśnił wreszcie. Nic mi to nie mówiło. Niepewność chyba wyraźnie odbiła się na mojej twarzy, bo dziesiętnik dopowiedział: – To banda parszywych morderców z dalekiej północy...

Mówił coś jeszcze, ale nie słuchałem. Zakręciło mi się w głowie.

Mordercy z północy.

Z północy.

– Czarne płaszcze – powiedziałem cicho. – Czerwone zbroje.

Dziesiętnik umilkł i poważnie skinął głową, patrząc na mnie z uwagą.

– Zaatakowali nasze północne wybrzeże i maszerują na wschód, do granicy Nocnego Lasu, paląc wszystko na swojej drodze. Wezwano nas, byśmy wsparli tamtejsze posterunki graniczne. Tylko tyle wiemy. Znasz ich?

Skinąłem głową.

– Kiedyś napadli moją rodzinną osadę – powiedziałem, a głos mi zadrżał.

– Gdy już przybędziesz nam pomóc, powołaj się na mnie. Jestem Karas. Chłopcy, zbieramy się. Musimy przejść dzisiaj jeszcze kawał drogi.

Żołnierze zaczęli się podnosić i wkrótce odeszli, zostawiając mnie siedzącego na posłaniu. Nad koronami Nocnego Lasu przemknął ogromny, skrzydlaty cień. Smok, zapewne towarzyszący oddziałowi Karasa. Devi pozdrowił go głośnym skrzekiem.

Siedziałem jeszcze chwilę, zastanawiając się, co zrobię. Wreszcie podniosłem się, zwinąłem obóz, posadziłem sobie Deviego na ramieniu i ruszyłem w drogę. Na północ.

Nieśmiertelni. Tak się nazywali. Zapewne ten tytuł był ich dumą. Cóż, zamierzałem sprawdzić, czy rzeczywiście nie mogą umrzeć. Nie u boku ludzi z Nocnego Lasu. Nie marnowałbym stali na plugastwo tak nędzne, jak ci cali Nieśmiertelni.

Nic nie oczyszcza świata ze zła lepiej od ognia. Nic.

Zobacz także:

3 komentarze:

  1. Czad. Jak zwykle. I naprawde świetne opisy. Prawie to wszystko widać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hue hue. Czad to będzie w następnej części... *powstrzymuje spoiler*

    OdpowiedzUsuń
  3. Z takimi tekstami to ty powinnaś zostać tutejszym Człowiekiem Od Trailerów :p

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz będzie widoczny po akceptacji administratorki gazetki.