512: Leśne Opowieści 23: Przybysz, część III
Zgadnijcie, co zrobiłem ze smokiem? Tak, owszem. Wrzuciłem do gara, ugotowałem żywcem i zjadłem. Smakował jak kurczak, tylko miał więcej kosteczek. I były drobniejsze. Tyle potężnego gada! Z Ravkenem Łowcą Plugastwa żaden potwór nie ma szans!
Ech, spodziewam się, że wiecie, co zrobiłem naprawdę. Jak już chyba wspominałem – zabijam plugastwo. Wredne potwory, takie jak te szczury... no, wiecie które. Ale nie jestem mordercą. Nie jestem – to zawsze było moją największą słabością – okrutny.
Tam, skąd pochodzę, łowcy plugastwa nie są wiele warci, tak naprawdę. Jeżeli sądzicie, że miałem wśród swoich szacunek i posłuch, mylicie się. Mój dowcip, lotny umysł i nawet ładna gęba – gdy jeszcze nie miałem na niej ogromnej blizny – nigdy do tego nie wystarczyły. Wśród mojego ludu bogactwm oraz posłuchem cieszą się tylko wojownicy, tacy jak mój ojciec i brat. Bezlitośni. Okrutni do przesady. Gardzący wszystkimi innymi.
Tak, kończę już z nędznymi wymówkami. Zabrałem małego smoka ze sobą. Ponieważ jestem słabym człowiekiem.
Właściwie, chciałem go zostawić. Kiedy mnie polizał, wypuściłem go z dłoni. Upadł bezwładnie na ściółkę.
Wyciąłem jego matce dwa kły. Jako dowód na to, że ją pokonałem. Później ruszyłem w las, starając się kierować na zachód. Nie wydawało mi się mądre pozostawanie blisko zabitego smoka, nie w Nocnym Lesie, gdzie co drugi mieszkaniec był zapalonym hodowcą gadów.
Uszedłem może pięć kroków, kiedy usłyszałem przeciągły gwizd. Zerknąłem za siebie.
Smok biegł za mną, niezgrabnie kolebiąc się na boki, co chwilę szorując ziemię skrzydłami. Dopadł mojej nogi i wczepił się pazurami w nogawkę spodni, uszczęśliwiony.
– Wynoś się – powiedziałem, usiłując go strącić. – Coś ci się popierniczyło. Nie jestem twoją matką.
W końcu schyliłem się, oderwałem małego od swojej łydki i rzuciłem w krzaki jeżyn. Wpadł w nie z żałosnym skrzekiem. Zakląłem pod nosem, po czym ruszyłem dalej.
I znowu. Trzy kroki, a potem żałosny pisk. Obejrzałem się.
Smok miotał się wśród kolczastych gałązek, usiłując wyplątać z pułapki. Wyskoczył z niej wreszcie ogromnym susem. Wielki, zagięty kolec zaczepił delikatną błonę jego skrzydła, zostawiając w niej rozdarcie, z którego popłynęła krew.
Smok zapłakał. Nie potrafię porównać tego dźwięku z niczym innym niż rozpaczliwy, przepełniony bólem płacz niemowlęcia, który słyszałem... kiedyś. Kiedyś.
Wspomnienia były tym, co przykuło mnie na miejscu. Czekałem, aż smok mnie dogoni i wczepi się znów w moją nogawkę. Stałem pośrodku Nocnego Lasu, ze wszystkich stron otaczały mnie prastare drzewa, ale to nie miało już znaczenia. Moje serce przebywało gdzie indziej. Na szarym bezmiarze pustyni.
Podobno – zwłaszcza stare baby lubią tak opowiadać, gdy kroją wielbłądzie skóry na ubrania i namioty – przed śmiercią moja żona wołała mnie po imieniu. Krzyczała: „Ravken, Ravken!” głosem przepełnionym rozpaczą i nadzieją, do samego końca wierząc, że ją uratuję.
Jeżeli kiedykolwiek usłyszycie tę wersję opowieści, nie wierzcie w nią. Ja wiem, jak było naprawdę. Widziałem wszystko z grzbietu piaskowej wydmy, wlokąc za sobą wielbłąda, przez którego grzbiet przewiesiłem truchło piaskowego demona, nawiedzającego plemię z pobliskiej oazy. U pasa miałem sakiewkę pełną czerwonego złota. Wracałem do domu jako zwycięzca.
Naszym mieszkaniem zawsze była lekka, łatwa do przenoszenia konstrukcja ze skór i zwierzęcych kości. Nazwałbym ją „namiotem”, gdyby choć trochę przypominała te żałosne szałasy, które wy określacie tym mianem. Była przestronna, dawała chłód i schronienie przed piaskowymi burzami. Miała tylko jedną wadę. Płonęła szybko jak sucha szczapa.
Nie wierzcie bajaniom starych plotkarek. Kiedy moja żona utknęła w płonącym namiocie, ze wszystkim stron otoczona trawiącymi ściany płomienia, jedynym dźwiękiem, jaki wydawała, było nieludzkie wycie. A nasz syn, który wkrótce miał skończyć pół roku, płakał tak żałośnie i tak głośno jak nigdy.
Ludzie, którzy dopuścili się tej zbrodni, pochodzili z północy. Och, oczywiście z mojej perspektywy, Nocny Las również był jej częścią. Ale przed podróżą douczyłem się na tyle, żeby wiedzieć, że kraj tamtych morderców leży jeszcze wyżej na mapie. Jest to kraina podobna trochę do mojej – tak samo pusta, tak samo chłostana bezlitosnymi wiatrami, ale zimna i biała. Dlaczego tamtym ludziom miałoby zależeć na nowym spłachetku pustkowi?
Odpowiedź jest banalnie prosta. Ponieważ mają we krwi zachłanność i okrucieństwo. Wiem to na pewno. Widziałem ich. Widziałem, jak podpalali namioty, ubrani w swoje czarno-czerwone zbroje i peleryny. Widziałem, jak mordowali bezbronne kobiety i dzieci na oczach zrozpaczonych, wykrwawiających się na piasku ojców.
Dowodziła nimi kobieta. Nie, nie oszalałem. Stała w blasku płomieni, trawiących moje schronienie i moją rodzinę. Patrzyła na namiot, słuchała wycia umierających ludzi. Pochodnia dogasała w jej dłoni. Miała na sobie zbroję, taką jak pozostali, ale nie nosiła hełmu. Jej skóra i włosy były blade, niemal przezroczyste, zabarwione tylko blaskiem ognia. Śmiała się. Pamiętam ten dźwięk. Im wyżej wznosił się wrzask mojej żony i dziecka, tym głośniejszy stawał się opętańczy chichot ich morderczyni.
Nie jestem zabójcą, ale nie jestem też tchórzem. Chyba w to nie wątpicie. Rzuciłem się... ratować, walczyć, w ostateczności zginąć razem z moją rodziną. Biegłem przez piasek, który wciągał łakomie moje stopy, utrudniając każdy ruch. Nie myślałem, że jest już za późno, że sam mogę zginąć. Chciałem uczynić cokolwiek.
Nie wiem, dlaczego pobiegłem na nią. Nie pytajcie. Może jakaś część mnie rozumiała już, że jedyne, na co mogę liczyć, to zemsta.
Zwalono mnie z nóg, kiedy byłem... trzy, może cztery kroki od tej białej kobiety. Rozpędzony mężczyzna wpadł na mnie, uderzył ramieniem i powalił na piach. Upadłem. Wypuściłem miecz, który dobyłem... sam nawet nie wiem, kiedy. On przyłożył mi własne ostrze do gardła.
Biała kobieta rzuciła kilka słów w języku tak dziwnym i obcym dla mnie, że nawet nie jestem w stanie ich powtórzyć. Później odwróciła się, zarzucając długim warkoczem, i odeszła przez pole bitwy, niedbałym, niemal spacerowym krokiem.
Mężczyzna, który zwalił mnie z nóg, teraz pochylił się. Chciałem chwycić miecz, ale byłem zbyt wolny. On złapał mnie za szaty i dźwignął do pionu. Był bardzo wysoki, wyższy ode mnie o dobre dwie głowy. Powolnym ruchem zdjął hełm. Na jego bladą twarz opadały czarne kosmyki włosów, a oczy... wodniste, jakby nieobecne, pozbawione wyrazu, powleczone mgłą bezmiernego okrucieństwa. Tak właśnie wyglądały. Do dziś patrzę w nie, kiedy śnię koszmary.
Zahipnotyzował mnie jak wąż. Wyciągnął skądś nóż. Nie wiem nawet, skąd. Przycisnął mi ostrze do twarzy i pociągnął mocno, na ukos w dół. Otwarłem usta. Krzyczałem.
Gdy skończył, pchnął mnie na piasek. Byłem słabszy i młodszy, niż teraz. Wiłem się tylko, przygnieciony nagle wstydem, strachem i rozpaczą, oślepiony spływającą mi do oczu krwią.
A oni odeszli. Jakby nigdy nic. Zanim się pozbierałem, nie pozostało po nich nic, poza śladami butów na piasku. Zrabowali nędzny majątek mojego plemienia i zniknęli.
Proszę, oto historia mojej inicjacji. Wtedy zrozumiałem, po raz pierwszy w życiu, jaki naprawdę jest ten podły świat. Nikomu nie życzę podobnego przebudzenia.
Zabrałem małego smoka ze sobą. Posadziłem go sobie na ramieniu. Trzymał się go kurczowo, ćwierkając od czasu do czasu, chyba zadowolony. Obiecałem sobie, że nie nadam mu imienia. Nazwanie czegoś jest zadzierzgnięciem więzi, a ja nie chciałem, by z małym smokiem łączyła mnie jakakolwiek.
Wieczorem rozpaliłem ognisko. Oglądałem w jego blasku smocze kły, które zdobyłem tego dnia. Mały zwinął się blisko płomieni i spał, od czasu do czasu poruszając się i skomląc przez sen. Jego łuski błyskały czernią i ciemnym złotem.
Podobno kiedy człowiek umiera w mękach, po jego duszę przychodzą Devi, duchy pustyni. Wiodą ją od razu do raju, bowiem cierpienie przed śmiercią oczyszcza nas ze wszystkich grzechów i nie ma już potrzeby, by bogowie sprawowali nad nami sąd. Wierzę, że moja żona i syn spotkali je po śmierci.
Tak. Nazwałem smoka Devi. I nie obchodzi mnie, co o tym myślicie.
Zobacz także:
Warsztaty Literackie: Prolog
Zajrzyjmy na chwilę do redakcji iNWD 3
Hrabia Cerro |
Naprawdę niezłe. Na początku rzeczewiście myślałam, że zjadł tego smoka.
OdpowiedzUsuń