391: Leśne Opowieści 18: Cień nad Nocnym Lasem 6
Skłębiony, bursztynowy wir na chwilę zdestabilizował lot Furiata. Smok złożył skrzydła i brawurowym korkociągiem wydostał się z objęć anomalii. Opadł kilka metrów w dół, nim ponownie rozłożył ogromne błony. Rozejrzał się wkoło.
Otaczała go bursztynowa chmura. Nic nie widział na krok. Szybował tak przez chwilę. Lśniące, pomarańczowe drobinki osiadały na jego skórze, połyskując jak brokat.
Furiat uderzył skrzydłami i wydostał się ponad warstwę mgły.
Oślepiło go jasne światło. Odbite od skłębionej powierzchni chmury, barwiło powietrze na wszystkie odcienie pomarańczu i złota. Wysoko, ponad granicą bursztynowego światła, rozciągała się ciemność, a w niej zawieszone w pustce gwiazdy i księżyc. Tam nawet Furiat nie miał odwagi się wznieść.
Obok niego przemknęło stado świergoczących istot, podobnych do nietoperzy. Ich śladem podążał wąż z czternastoma parami niewielkich, owadzich skrzydeł. Daleko po lewej majaczyła czarna sylwetka jakiegoś smoka, przepatrującego okolicę w poszukiwaniu cennych artefaktów.
Furiat przyspieszył, miarowo bijąc skrzydłami. Spłoszył stado eterycznych antylop, które pomknęły po delikatnej powierzchni chmury, kwicząc przeraźliwie. Zignorował dzikiego Smoka Eteru, który zawarczał na niego wyzywająco spomiędzy bursztynowych kłębów.
Potrzebował odpowiedzi.
Wreszcie dotarł do schodów, utkanych ze światła i wznoszących się spiralnie ku górze. Poleciał, krążąc wraz z nimi, wprost w objęcia ziejącego czernią portalu do innego świata. Zamknął ślepia i przeleciał przez wrota. Obrzydliwe zimno przeniknęło go do szpiku kości.
Wylądował ciężko. Czuł pod łapami twardy grunt, zimny marmur siedziby bogów. Otwarł oczy.
Widok, który mu się okazał, był przerażający. Ogromny, biały pałac Enkiego, twórcy Sfery, leżał w gruzach. Dwie świątynie po obu jego stronach, należące do dobrych i złych bogów, zostały spalone do fundamentów. W mozaice, która pokrywała plac pomiędzy budowlami, ziały pęknięcia i wyrwy.
Bogowie zniknęli. Zniknął także należący do Enkiego potężny Smok Eteru, z którym Furiat miał nadzieję porozmawiać. Postąpił niepewny krok w przód. Gdzieś pod jego łapami rozbrzmiał grzmot, jakby rozpękła się ziemia.
Furiat zamarł. Z głuchym trzaskiem rozpękła się mozaika pokrywająca plac. Smok odskoczył, warcząc groźnie. Pod jego łapami otwarł się portal. Smok Ognia stał, wbijając ślepia w zimną czerń, kłębiącą się w dole. Jego wargi odgięły się odruchowo, odsłaniając kły.
Z ciemności wysunęła się łapa, wielka jak Furiat, wyposażona w siedem palców i długie, żółtawe szpony. Palce rozwarły się i potężne ramię wystrzeliło w kierunku smoka jak wąż.
Nie zastanawiając się, Furiat plunął ogniem. Równie dobrze mógłby rzucać kamieniem w skalną grań. Łapa uderzyła go z całej siły, odrzucając w tył. Ostre szpony rozpruły jego ciało. Furiatowi pociemniało w oczach. Runął na ziemię, obficie plamiąc ją krwią.
Z portalu wynurzył się pysk potwora, długi i najeżony ostrymi kłami. Wielka łapa wciąż macała wokół w poszukiwaniu Furiata. Nie myśląc wiele, smok poderwał się na łapy. Tylna ugięła się pod nim. Promień bólu przeszył go przez biodra aż do kręgosłupa. Utykając, krwawiąc i rycząc z bólu ruszył w kierunku wyjścia z krainy bogów.
Raz jeszcze straszliwe łapsko zaatakowało. Furiat rozpaczliwie rzucił się w bok. Długie palce zacisnęły się na jego prawym skrzydle. Ryknął z bólu. Zaczął pluć ogniem na wszystkie strony, szarpiąc się jak mucha schwytana przez sadystyczne dziecko.
Potwór zaczął wciągać go do portalu. Furiat rozpaczliwie drapał i gryzł jego palce. Szarpał się z całych sił. Ogień bryzgał mu z pyska i nozdrzy, zostawiając na zniszczonej mozaice ślady spalenizny.
Oswobodził się w końcu, czemu towarzyszył paskudny chrupot miażdżonych w skrzydle kości. Rzucił się do panicznej ucieczki. Wskoczył w ciemną otchłań portalu, stoczył po świetlistych schodach, wpadł w bursztynową chmurę. Ciągnął za sobą ciemne smugi krwi. Z bólu ćmiło mu się w oczach. I spadał, wciąż spadał.
Rozłożył skrzydła. Poszarpaną błoną szarpnął ból, od którego Furiat niemal stracił przytomność. Wiatr wygiął mu uszkodzone skrzydło w górę. Furiat ryknął rozpaczliwie. Spadał, wciąż spadał, bez szans i nadziei na ratunek.
Wpadł w wir, który obrócił go na plecy. Przebił powierzchnię bursztynowej chmury. Rozpaczliwym wysiłkiem wykręcił ciało tak, by ujrzeć w dole zbliżającą się szybko ziemię.
Otaczała go bursztynowa chmura. Nic nie widział na krok. Szybował tak przez chwilę. Lśniące, pomarańczowe drobinki osiadały na jego skórze, połyskując jak brokat.
Furiat uderzył skrzydłami i wydostał się ponad warstwę mgły.
Oślepiło go jasne światło. Odbite od skłębionej powierzchni chmury, barwiło powietrze na wszystkie odcienie pomarańczu i złota. Wysoko, ponad granicą bursztynowego światła, rozciągała się ciemność, a w niej zawieszone w pustce gwiazdy i księżyc. Tam nawet Furiat nie miał odwagi się wznieść.
Obok niego przemknęło stado świergoczących istot, podobnych do nietoperzy. Ich śladem podążał wąż z czternastoma parami niewielkich, owadzich skrzydeł. Daleko po lewej majaczyła czarna sylwetka jakiegoś smoka, przepatrującego okolicę w poszukiwaniu cennych artefaktów.
Furiat przyspieszył, miarowo bijąc skrzydłami. Spłoszył stado eterycznych antylop, które pomknęły po delikatnej powierzchni chmury, kwicząc przeraźliwie. Zignorował dzikiego Smoka Eteru, który zawarczał na niego wyzywająco spomiędzy bursztynowych kłębów.
Potrzebował odpowiedzi.
Wreszcie dotarł do schodów, utkanych ze światła i wznoszących się spiralnie ku górze. Poleciał, krążąc wraz z nimi, wprost w objęcia ziejącego czernią portalu do innego świata. Zamknął ślepia i przeleciał przez wrota. Obrzydliwe zimno przeniknęło go do szpiku kości.
Wylądował ciężko. Czuł pod łapami twardy grunt, zimny marmur siedziby bogów. Otwarł oczy.
Widok, który mu się okazał, był przerażający. Ogromny, biały pałac Enkiego, twórcy Sfery, leżał w gruzach. Dwie świątynie po obu jego stronach, należące do dobrych i złych bogów, zostały spalone do fundamentów. W mozaice, która pokrywała plac pomiędzy budowlami, ziały pęknięcia i wyrwy.
Bogowie zniknęli. Zniknął także należący do Enkiego potężny Smok Eteru, z którym Furiat miał nadzieję porozmawiać. Postąpił niepewny krok w przód. Gdzieś pod jego łapami rozbrzmiał grzmot, jakby rozpękła się ziemia.
Furiat zamarł. Z głuchym trzaskiem rozpękła się mozaika pokrywająca plac. Smok odskoczył, warcząc groźnie. Pod jego łapami otwarł się portal. Smok Ognia stał, wbijając ślepia w zimną czerń, kłębiącą się w dole. Jego wargi odgięły się odruchowo, odsłaniając kły.
Z ciemności wysunęła się łapa, wielka jak Furiat, wyposażona w siedem palców i długie, żółtawe szpony. Palce rozwarły się i potężne ramię wystrzeliło w kierunku smoka jak wąż.
Nie zastanawiając się, Furiat plunął ogniem. Równie dobrze mógłby rzucać kamieniem w skalną grań. Łapa uderzyła go z całej siły, odrzucając w tył. Ostre szpony rozpruły jego ciało. Furiatowi pociemniało w oczach. Runął na ziemię, obficie plamiąc ją krwią.
Z portalu wynurzył się pysk potwora, długi i najeżony ostrymi kłami. Wielka łapa wciąż macała wokół w poszukiwaniu Furiata. Nie myśląc wiele, smok poderwał się na łapy. Tylna ugięła się pod nim. Promień bólu przeszył go przez biodra aż do kręgosłupa. Utykając, krwawiąc i rycząc z bólu ruszył w kierunku wyjścia z krainy bogów.
Raz jeszcze straszliwe łapsko zaatakowało. Furiat rozpaczliwie rzucił się w bok. Długie palce zacisnęły się na jego prawym skrzydle. Ryknął z bólu. Zaczął pluć ogniem na wszystkie strony, szarpiąc się jak mucha schwytana przez sadystyczne dziecko.
Potwór zaczął wciągać go do portalu. Furiat rozpaczliwie drapał i gryzł jego palce. Szarpał się z całych sił. Ogień bryzgał mu z pyska i nozdrzy, zostawiając na zniszczonej mozaice ślady spalenizny.
Oswobodził się w końcu, czemu towarzyszył paskudny chrupot miażdżonych w skrzydle kości. Rzucił się do panicznej ucieczki. Wskoczył w ciemną otchłań portalu, stoczył po świetlistych schodach, wpadł w bursztynową chmurę. Ciągnął za sobą ciemne smugi krwi. Z bólu ćmiło mu się w oczach. I spadał, wciąż spadał.
Rozłożył skrzydła. Poszarpaną błoną szarpnął ból, od którego Furiat niemal stracił przytomność. Wiatr wygiął mu uszkodzone skrzydło w górę. Furiat ryknął rozpaczliwie. Spadał, wciąż spadał, bez szans i nadziei na ratunek.
Wpadł w wir, który obrócił go na plecy. Przebił powierzchnię bursztynowej chmury. Rozpaczliwym wysiłkiem wykręcił ciało tak, by ujrzeć w dole zbliżającą się szybko ziemię.
Hrabia Cerro |
Ekhem, przepraszam, ale to jest poprzednia część...
OdpowiedzUsuńniezbyt mi się podoba :<
OdpowiedzUsuńAkayla, to nowy odcinek, którego prapremiera była na forum na poczatku tego miesiąca ;)
OdpowiedzUsuńAaaa... Fakt... Nigdy więcej czytania na forum xD To zmyla człowieka...
OdpowiedzUsuń