953: Leśne Opowieści: Martwa panienka i siedmiu podejrzanych 7
Wpadłam, zrozumiała Yrene. Wpadłam i
to okropnie. Jak oni w ogóle się tu dostali? Co z urokami? Czy
my...
Tak oto Yrene stała naprzeciwko nich, z głębokim
szybem za plecami, doskonale świadoma, że jeżeli ktoś jej nie
pomoże, skończy jako trup na dnie kopalni. A szanse na ratunek
były, delikatnie rzecz ujmując, nad wyraz nędzne.
Mimo to należało spróbować pokojowych
rozwiązań.
Yrene uniosła ręce w polubownym geście i
odezwała się:
– Spokojnie. Nie chcę kłopotów.
– Co tu robisz? – spytał najstarszy z
kransoludów.
– Rozglądam się. To wszystko.
Wszystkie brodate twarze były chmurne, wbite w
nią oczy podejrzliwe i groźne. Tyle dobrze, że wciąż nie
atakowali. W końcu nie mieli pewności, że odkryła ich tajemnicę,
a w każdym innym przypadku zabicie Strażnika Ładu byłoby po
prostu niezmiernie głupie.
– Rozglądałaś się po naszej kopalni –
stwierdził znowu stary. – W środku nocy. Bardzo interesujące.
Yrene skrzywiła się.
– Interesujące – mruknęła. – Określiłabym
to przeżycie znacznie dosadniej, niemniej... tak. To również
prawda.
Myślała rozpaczliwie. Co robić? Jak długo
będzie w stanie kluczyć?
– I jak ci się podobała nasza kopalnia, pani
inspektor? – indagował krasnolud.
– Nie wygląda na zbyt dochodową – odrzekła
Yrene.
– A twoje działania nie wyglądają na zbyt
zgodne z prawem, co? Pani inspektor? – Postąpił naprzód, a za
nim jego towarzysze. Yrene stłumiła odruch cofnięcia się. Nie
chciała przecież wpaść do szybu. To raczej by jej nie pomogło,
chociaż stanowiło pewne rozwiązanie problemów. – Przyjeżdżać
samotnie, nocą, schodzić szybem do kopalni, włóczyć się tam do
świtu... masz tupet. Węszysz. Jesteś domyślna. Ale, do cholery,
to nie jest...
Yrene poczuła, że miękną jej kolana. Nie z
powodu słów starego, lecz tętentu kopyt, który usłyszała.
Krasnoludy poodwracały głowy. Przez chwilę stali wszyscy,
czekając, tak samo spięci i czujni.
lochnessa2 |
Kobieta podjechała przed wejście do kopalni na
smukłym karoszu. Zeskoczyła z siodła i weszła do środka,
pochylając głowę. Czarne włosy, ściągnięte w ciasny kok,
zdobiły nieliczne, siwe pasma. Szeroka suknia miała taki sam
żałobny kolor, chociaż nie przełamany jasnymi nitkami.
Przybyszka obrzuciła wszystkich obecnych
spojrzeniem ciemnych oczu. Wydęła wargi.
– Co tu się dzieje? – spytała wyniośle.
Kim, na księżyc, jesteś?, miała ochotę
zripostować Yrene, ale ugryzła się w język. Ważne, że wraz z tą
kobietą przybyło ocalenie.
– Pani – zająknął się stary. – My... my
zdybaliśmy tutaj tę kobietę. Węszyła w kopalni bez niczyjej
wiedzy, bez zgody...
– Orrel, czy ty masz oczy? To Strażniczka Ładu.
Widzisz odznaczenia? Inspektor! Naprawdę sądzisz, że ktoś, kto
pilnuje przestrzegania prawa, ktoś tak wysoko w hierarchii, mógłby
prawo łamać? Jeżeli pani inspektor tu jest, to znaczy, że ma
prawo tu być.
Yrene poczuła, że się odrobinę rumieni. Daj
spokój, idiotko, skarciła się w duchu.
– Możemy wyjść z tego brudnego miejsca? –
spytała kobieta.
Yrene skinęła głową, nic nie mówiąc.
Wyminęła krasnoludy, które zrobiły jej przejście i pierwsza
wydostała się na światło dzienne. Natychmiast podeszła do niej
klacz. Yrene poklepała konia po szyi.
– Czekałaś na mnie, maleńka – mruknęła. –
To dobrze.
– Źle pani wygląda – odezwała się za jej
plecami kobieta w czerni. – Co pani powie na herbatę i kąpiel w
moim domostwie?
– Pani domostwie? – spytała zdezorientowana
Yrene.
Kobieta kiwnęła głową. Ujęła wodze karosza i
pociągnęła go ku dworkowi. Zaintrygowana Yrene podążyła za nią,
z klaczką za plecami.
– Jestem Mehlera, jedyna krewna kochanej Seren –
wyjaśniła kobieta z bólem w głosie. – Tym samym po jej śmierci
przejęłam dobra, o które tak troskliwie dbała. – Odwróciła
wzrok. – To była dobra dziewczyna. To takie niesprawiedliwe, co ją
spotkało. Ale odkryjecie prawdę, tak?
– Oczywiście – powiedziała Yrene.
Mehlera pokiwała głową. Otarła łzę, która
spłynęła jej po policzku.
– Przepraszam – dodała inspektor – ale kim
była pani dla panny Seren?
– Matką – odrzekła Mehlera. Westchnęła. –
W zasadzie, macochą.
Yrene skinęła głową. Przez jakiś czas szły w
milczeniu. Widać było już dworek, gdy Mehlera znów się odezwała.
– Przykro mi z powodu tego incydentu. –
Obejrzała się na idące z tyłu krasnoludy. – Są drażliwe na
punkcie własnej pracy, chociaż w tej kopalni za wiele ciekawych
rzeczy nie ma.
– Są różne paskudy – mruknęła Yrene,
wskazując zakrwawione ubranie.
– Tak. Ale poza tym nic. Prawda?
– Nic.
– No właśnie. Czyli pani wycieczka tam...?
– Nie przyniosła skutków. Tak.
– Możemy zapomnieć o sprawie?
– Jak najbardziej – potaknęła Yrene.
Mehlera uśmiechnęła się blado.
– Cudownie.
Yrene z roztargnieniem skinęła głową. Teraz
myślała tylko o gorącej kąpieli i herbacie.
Później zastanowi się, czemu Mehlerze tak
zależało na dowiedzeniu się, co też odkryła w kopalni. Czy
raczej, czego nie odkryła.
Cerro |
Ech... Czemu tak krótko?
OdpowiedzUsuń