938: Leśne Opowieści: Martwa panienka i siedmiu podejrzanych, część 5
Yrene nie lubiła aresztowań. Owszem, znała Strażników, dla których nie istniało nic przyjemniejszego niż poczucie tryumfu przy dopadnięciu przestępcy, lecz sama się do nich nie zaliczała. Krzyki, lamenty rodziny, wściekła szarpanina, jakieś głębokie przekonanie aresztowanych, że oto za chwilę spotka ich coś strasznego... trudno, żeby to wszystko sprawiało przyjemność.
A przecież elfy nie stosowały tortur. Ich więzienia były czyste, jasne, zamkniętych w nich traktowano łagodnie. Kara śmierci należała do rzadkości.
Yrene była strasznie ciekawa, czy opór więźniów wynika z przyzwyczajeń do brutalnych metod ludzkiej władzy, czy jednak z zafałszowanych legend na temat jej własnego ludu. Spodziewała się, że odpowiedź stanowiłoby raczej to drugie.
Justice Cother |
Gdy aresztowano na jej rozkaz Agonza, stała przed dworkiem panny Seren, mimo że tego dnia kropił deszcz. Słyszała podniesione głosy Strażników i krasnoludów. Białe włosy kleiły się jej do czoła.
Wreszcie wyprowadzono aresztowanego. Szedł pochylony, z rękami skrępowanymi na plecach. Strażnik, który go prowadził, musiał zgiąć się niemal w pół, bo więzień był znacznie niższy od niego. Załadowano Agonza na drabiniasty wóz i odjechali.
Teraz Yrene znów patrzyła na więźnia, lecz na głowę nie padał jej deszcz. Znajdowali się w areszcie w siedzibie Straży. Drewniane ściany, krata w wejściu, strażnik na końcu krótkiego korytarza. Agonzowi jeszcze nic nie udowodniono, stąd nadzór nie był szczególnie surowy.
– Wiem, co zrobiłeś – oznajmiła Yrene, opierając się plecami o zimną kratę.
Agonzo uniósł głowę. Siedział na pryczy, nogi wisiały mu kilkanaście centymetrów nad ziemią. Pociągnął nosem, z którego ciekł śluz, otarł go ręką, czerwoną, spracowaną.
– Nic nie zrobiłem – rzekł.
– Jasne. To po co była ci zdychajmyszka?
– Na myszy – odrzekł Agonzo sucho. – Po nazwie się można domyśleć.
– Użyto zdychajmyszki, żeby otruć pannę Seren.
Yrene zaklęła w duchu, widząc wyraz twarzy krasnoluda. Albo był autentycznie zaskoczony, albo znakomicie udawał. Żadna z tych możliwości nie wróżyła jej śledztwu zbyt dobrze. Złapać niewłaściwego człowieka lub wytrawnego kłamcę, sama nie wiedziała, co gorsze.
– Gdy ją przyniosłem od zielarki, postawiłem tam, gdzie zwykle kładliśmy trucizny – powiedział Agonzo. – Na kredensie, po prawej. Każdy ją widział, każdy mógł użyć.
Yrene powoli pokiwała głową.
– Czyli dopuszczasz możliwość, że zrobił to ktoś z twoich?
– Tego nie powiedziałem – zauważył Agonzo.
Yrene zastanowiła się przelotnie, czy stosowanie tortur ułatwiało ludziom wyciągnięcie z przesłuchiwanych upragnionych zeznań. Bo jeżeli tak to, na księżyc, może powinno się do nich wrócić? Rozmawiania w taki sposób z tym upartym krasnoludem już ją męczyło, a dopiero zaczęła.
Przez chwilę pozwoliła swoim myślom błądzić beztrosko w sferze marzeń. Później raptownie wróciła do smutnej rzeczywistości.
– Powiedziałeś – stwierdziła. – Trucizna stała na kredensie. Zrobił z niej użytek ktoś, kto miał do niej dostęp. Sugerujesz, że panna Seren sama popryskała sobie nią jabłka?
Agonzo skrzywił się.
– Mogło być i tak. Z niej był kawał wariatki.
Yrene uniosła brwi. A to ciekawostka. Nie dość, że handlarka mentoliną to jeszcze wariatka. Panna Seren z każdym dniem jawiła się w oczach inspektor odrobinę barwniejsza. I coraz bardziej niegodziwa.
– Dlaczego tak mówisz? – spytała cicho.
Agonzo poruszył się niespokojnie pod jej spojrzeniem. Widać było, że już żałuje swoich pochopnych słów. Przez chwilę milczał, splatając i rozplatając palce.
– No, miewała takie różne... napady szału – mruknął wreszcie. – Wcale nie było dobrze dla niej pracować. Jeżeli przynieśliśmy z kopalni, co trzeba i ile trzeba... no to było w porządku. Ale nie zawsze się udawało wyrobić normę, tak? Wtedy się wściekała.
– I co robiła? – Yrene naciskała, bo skoro już Agonzo się rozgadał, nie było na co czekać.
– A różne rzeczy. Głównie rzucała tym i owym, ale czasami... no, leciało trochę batów – wysłowił się w końcu.
Yrene przygryzła w zamyśleniu wargi.
Znęcanie się nad pracownikami. Łącząc to ze wszystkimi dotychczasowymi informacjami, Yrene siłą rzeczy doszła do wniosku, że Seren szczególnie cnotliwą panienką o miękkim serduszku nie była.
Te kilka wyduszonych z trudem zdań, które wycisnęła z Agonza, miało też znaczenie dla sprawy. Istniał motyw. Dla całej siódemki krasnoludów.
A wszystko rozbijało się o kopalnię.
– Agonzo? Co wy kopiecie w tej kopalni? – spytała Yrene. – I lepiej nie wciskaj mi kitu, że srebro.
Agonzo patrzył na własne stopy. Wzruszył ramionami. Pokręcił głową, zaciskając wargi w cienką linię.
– Mógłbyś wyjść już dzisiaj.
Nie odpowiedział. Nie chciał mówić. W porządku. Miał w końcu prawo zachować milczenie.
Yrene zostawiła go w celi, sama wyszła.
– Skończyłam – rzuciła do strażników i udała się do siebie.
Demony niech porwą tę kopalnię. Chyba będzie musiała się do niej wybrać.
Cerro |
Przewrócona ta bajka do góry nogami jak Sapkoskiego "Piękna i Bestia".
OdpowiedzUsuń