959: Leśne Opowieści: Martwa panienka i siedmiu podejrzanych 8
Papiery w archiwum pachniały kurzem i wilgocią. Wdychając te wątpliwej jakości aromaty, Yrene poważnie się zastanawiała, jak rzesze bibliotekarzy i urzędników mogą to znosić dzień w dzień. Dzięki niech będą morzu i księżycowi, jej praca wymagała od czasu do czasu ruchu na świeżym powietrzu.
Albo w podziemnych kopalniach, pomyślała z przekąsem.
Drzwi do archiwum otwarły się ze skrzypnięciem.
– Nie uważasz, że się przepracowujesz? – spytał Randel. – Siedzisz tu już dziewięć godzin.
Yrene posłała mu złe spojrzenie znad sterty przeglądanych papierów i rozgrzebanych teczek.
– Nie moja wina, że taki tu bałagan – burknęła.
– Uhm. A czemu na mnie warczysz?
Poprawna odpowiedź brzmiała: Bo przez niedopatrzenie twojego wydziału o mało nie zginęłam. Ale Yrene odrzekła tylko:
– Nie warczę. Jestem zajęta.
– Przyniosłem ci coś do przekąszenia, tak czy inaczej – rzekł Randel.
Postawił na wolnym skrawku biurka miskę z parującą, warzywną potrawką i wyszedł, rzuciwszy ciche „dobranoc”.
– Dobranoc – powiedziała Yrene do zamkniętych drzwi.
Westchnęła i opadła na oparcie krzesła. Po chwili wahania sięgnęła po miskę. Przemieszała zawartość drewnianą łyżką i zaczęła jeść. Wyjrzała przez okno. Przyszła do archiwum wieczorem, a teraz od dawna panowały ciemności. Tylko blask świecy pełgał na ścianach, rażąc Yrene w piekące z niewyspania oczy.
Pytanie: Dlaczego macocha panny Seren martwiła się, że Yrene odkryła tajemnicę kopalni? Dlaczego wzdragała się przed zabiciem inspektor i tym samym zwrócenie uwagi na to miejsce?
Odpowiedź: Ponieważ to ona odziedziczyła dochodową, nielegalną kopalnię, a zna jej tajemnicę. Lub po prostu jest uczciwa oraz porządna i uratowała Yrene w życie.
Tylko że pracując w Straży Ładu nie możesz wierzyć w niczyją uczciwość. Tego Yrene nauczyła się dawno temu.
Pytanie numer dwa: Czy macocha uciekłaby się do morderstwa, by dostać to, czego chciała? Czyli, w domyśle, kopalnię?
Odpowiedź: Prawdopodobnie.
Pytanie numer trzy: Jeżeli zależy jej na kopalni do tego stopnia, dlaczego nie przejęła po śmierci męża jego posiadłości? Dlaczego przypadła ona córce?
Odpowiedź leżała gdzieś w archiwum. W urzędowych papierach. W świadectwach zgonu, narodzin, testamentach. Słowem, gdzieś w tym straszliwym bałaganie, przez który z takim trudem przegryzała się teraz Yrene.
Wraz z potrawką skończył się powód do przerwania pracy. Inspektor westchnęła. Może powinna pójść się przespać. Tylko że wtedy archiwiści sprzątną wszystkie już przejrzane teczki i będzie musiała następnego dnia zaczynać od początku.
Potarła skronie, w których pulsował ból. Marzyła o łóżku. To jej się rzadko zdarzało.
Wróciła do papierów, do kurzu i wilgoci.
– Mam cię! – wykrzyknęła po chwili tryumfalnie.
Udało się. Na księżyc, udało się.
Przebiegła pismo wzrokiem. Potem jeszcze raz. I znowu. Zmarszczyła brwi. Wykaligrafowane przez urzędnika litery zdawały się przepływać przez jej umysł, nie zostawiając śladu. Ale i tak wnioski zdawały się oczywiste.
*
Drzwi do celi otwarły się cicho. Gdy Yrene weszła do środka, zamknięto je z trzaskiem.
Rozespany Agonzo usiadł na pryczy, otulony kocem. Jeszcze nawet nie roznoszono śniadania. Wpatrzył się w Yrene wielkimi oczami. Wyobraziła sobie, jak dla niego wygląda – blada z niewyspania, rozczochrana, z czerwonymi oczami, w wymiętym ubraniu. Inspektor na tropie, niech to demony pochłoną, o aparycji obwiesia spod mostu.
Yrene oparła się o mur, bo z braku snu trochę kręciło jej się w głowie.
– No, cześć, Agonzo – przywitała się.
Krasnolud kichnął i pokiwał głową.
– Dzień dobry, pani inspektor – rzekł sucho.
– Mam do ciebie kilka pytań.
– Nic zaskakującego. Zeznań nie zmieniam.
– Gdzieś mam twoje zeznania – fuknęła Yrene. – Chodzi mi o pannę Seren i jej macochę.
– O panią Mehlerę, hę?
– A miała inną macochę? – zirytowała się elfka.
– Nie – mruknął cicho Agonzo.
– Właśnie. Widziałam testament ojca panny Seren. Powiedz mi, Agonzo, dlaczego wszystko, ale to absolutnie wszystko, zapisał córce, zostawiając żonę na lodzie?
Krasnolud westchnął ciężko. Kichnął znowu.
– Ja tam nie wiem – rzekł.
No, pięknie. Na księżyc, ten krasnolud był najbardziej bezużyteczną istotą na świecie.
– Ale starsi opowiadali – dodał Agonzo.
– Świetnie – powiedziała Yrene. – Więc ja sobie siądę, a ty mi opowiedz, co usłyszałeś – zaproponowała, rzeczywiście siadając pod ścianą.
Surowo przykazała sobie, żeby nie zasnąć.
Franz Jüttner |
– Matulka panny Seren zmarła w połogu – zaczął Agonzo. – Zostawiła dziewczynkę, bardzo do niej podobną, oczko w głowie ojca. To właśnie była nasza panna Seren. Chowała się zdrowo, a kiedy miała trzy latka, jej ojciec ożenił się ponownie, z panią Mehlerą. No i bardzo szybko się zaczęło. Pani Mehlera chciała, by pierwszeństwo w dziedziczeniu majątku miało jej potomstwo, a zwłaszcza synowie. Ojciec panny Seren nie bardzo się na to zgadzał, bo kochał pierworodną jak ten głupi. No to i pani Mehlera zapałała z miejsca niechęcią do pasierbicy. A ta niechęć się pogłębiała z roku na rok, w miarę jak okazywało się, że pani Mehlera nie bardzo może zajść w ciążę i o żadnych dzieciach mowy raczej nie będzie. Zdawać by się mogło, że wobec takiego stanu rzeczy, powinna przelać jakieś tam swoje niespełnione macierzyńskie uczucia na pannę Seren, ale nic bardziej mylnego. W istocie, stało się dokładnie na odwrót. Pani Mehlera zapałała do panny Seren ogromną nienawiścią. Tak wielką i tak absurdalną, że kiedy dziewczyna miała trzynaście lat, kazała jednemu ze służących zabić ją w czasie wycieczki do lasu, które panna Seren bardzo lubiła. – Agonzo znowu kichnął i odchrząknął. – No i wszystko pewnie poszłoby zgodnie z planem, ale przerażony służący wygadał się przed panem, ten zaś dostał szału. Niewiele brakowało, a doszłoby do rozwodu. W każdym razie pani Mehlera okazała skruchę i zdawało się, że ją naprawdę odczuwa, bo zaczęła po tym epizodzie traktować pannę Seren znacznie lepiej. Ród przez następne kilka lat podupadł, pan rozchorował się i zmarł. Jak się okazało, do samego końca pani Mehlerze nie wybaczył, no bo nic a nic nie przepisał jej w testamencie. Niemniej kontakty między panną Seren a macochą były całkiem dobre, bo ta druga wciąż żałowała i no, panna Seren o tym incydencie ze służącym nie miała pojęcia. Więc pani Mehlera wobec braku spadku wróciła w rodzinne strony i czasem się z panienką Seren odwiedzały. – Krasnolud wzruszył ramionami. – To jest z grubsza wszystko, co wiem.
– A powiedz mi, pani Mehlera wiedziała o waszej kopalni? – spytała Yrene.
– Każdy wie, nie? – mruknął krasnolud.
– Chodzi mi o to, czy wiedziała o złożach sennej mentoliny.
Krasnolud skrzywił się. Nie odpowiadał chwilę.
– Ja tam nie wiem. Pewnie tak – burknął. – Cała rodzina wiedziała, żeby być szczerym, bo wszyscy ją... no... brali. Od tego pan się rozchorował i od tego ród zubożał, bo gdyby to wszystko sprzedawać... – Chrząknął i urwał, jakby nagle zdał sobie sprawę, że z każdym słowem pogrąża się głębiej.
– Powiedz mi jeszcze, czy krótko przed śmiercią panna Seren widziała się z macochą?
– Na bogów, nie wiem, kobieto! Tysiąc razy powtarzałem, że byliśmy w kopalni, gdy to się stało! Nie mam pojęcia!
Yrene potarła oczy. Pokiwała głową i wstała.
– To ona? – spytał Agonzo cicho. – To pani Mehlera zabiłaby... och.
Yrene popatrzyła na niego. Powoli skinęła głową.
– Na pewno będziemy wiedzieli dopiero, jeśli znajdziemy kogoś, kto ją tam widział – powiedziała cicho. – Ale jeżeli jesteś ciekaw mojej opinii... tak. To ona.
Cerro |
0 komentarze:
Twój komentarz będzie widoczny po akceptacji administratorki gazetki.