438: Wigilia w Nightwood - opowiadanie konkursowe Akyla'i
Odgłos dzwonków wyrwał mnie z letargu. Spojrzałam w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Zza grupy pokrytych śnieżnymi czapami świerków na zakręcie wyłoniły się czerwone sanie, przyozdobione złoto- zielonymi wstążkami. Ciągnęły je dwa gniade konie, mocnym kontrastem odcinające się od wszechobecnej bieli. Woźnica z uśmiechem pomachał mi na powitanie. Odpowiedziałam tak samo. Mój uśmiech jeszcze się powiększył, gdy zobaczyłam bagaż. Choinka. Piękna, szmaragdowozielona jodła.
Podczas gdy sanie się zbliżały, ja rozejrzałam się badawczo. Ani śladu smoków. Co za ulga. Gdy znów zwróciłam wzrok na nadjeżdżającego, z zaskoczeniem spostrzegłam, że woźnica właśnie zeskoczył z kozła i stanął przede mną. Najwidoczniej zamyśliłam się podczas obserwacji.
- Witaj, Berkley - rzekłam z uśmiechem.
Podczas gdy sanie się zbliżały, ja rozejrzałam się badawczo. Ani śladu smoków. Co za ulga. Gdy znów zwróciłam wzrok na nadjeżdżającego, z zaskoczeniem spostrzegłam, że woźnica właśnie zeskoczył z kozła i stanął przede mną. Najwidoczniej zamyśliłam się podczas obserwacji.
- Witaj, Berkley - rzekłam z uśmiechem.
- A witam, witam - odpowiedział sympatyczny, pucułowaty człowieczek, niski i zarumieniony od mrozu. - Mam pani zamówienie - sapnął i dźwignął choinkę z sań. Może i był niepozorny, ale miał siłę większą niż niejeden szczycący się masą mięśniową małpolud z sąsiedztwa. - Gdzie mam to położyć?
- Mógłbyś postawić ją tam? - wskazałam na niewielki, przygotowany uprzednio kopczyk z ziemi, z okrągłym dołkiem pośrodku. Berkley skinął głową i wsadził drzewko do dziury.
- A gdzież szanownej pani pociechy? - zapytał i konspiracyjnie mrugnął okiem. Zaśmiałam się. Stary Berkley. Żarty się go trzymają. Oczywiście wiedział, że przy smokach nie było szans na udekorowanie choinki. Dlatego w tym roku bardzo chytrze postanowiłam umieścić ją na zewnątrz, w pewnym oddaleniu od mojej siedziby. Może tym razem mi się uda...
Stałam nieruchomo jak słup, patrząc, jak odjeżdża. Gdy zbliżał się już do granicy lasu, uniosłam dłoń na pożegnanie - samotna ciemna sylwetka na białych polach. Śnieg zaczął leciutko prószyć, na twarzy poczułam delikatne ukłucia mrozu. Uniosłam głowę i popatrzyłam w górę. Śnieżynki wyglądały, jakby tańczyły.
Znów popatrzyłam na las, jakby w letargu. Tak działała na mnie zima. Może i piękna, ale zdecydowanie byłam osobą ciepłolubną. Wszechobecne zimno bynajmniej mi nie służyło. Niespokojnie poruszyłam palcami u nóg, ukrytymi w grubych butach. Po długim wyczekiwaniu na mrozie nie miałam w nich czucia. Drzewa Nocnego Lasu zaszumiały niespokojnie, targnięte nagłym porywem wichru. Miałam wrażenie, że coś do mnie mówią. Bo mówią, pomyślałam. Mówią, że trzeba wziąć się za robotę.
Chwyciłam pudło z bombkami i zabrałam się do dzieła. Wieszanie lampek nie miało większego sensu, w tym roku wolałam skorzystać ze świeczek wykonanych własnoręcznie z ton wosku, które nieodmiennie przyklejają się smokom do łusek. Wzdrygnęłam się. Brr... wosk.
Zapach igiełek i ich delikatna miękkość działały na mnie kojąco. Powoli, bez pośpiechu wieszałam bombki - czerwone, złote, zielone, błękitne, a jednak jednolite w nocnej ciemności. Po pewnym czasie zrobiło się jaśniej. Śnieg przestał padać. Przerwałam ozdabianie drzewka i popatrzyłam na niebo. Chmury przesunęły się, odsłaniając księżyc i gwiazdy. Uśmiechnęłam się. Taka spokojna noc. Co mogło się nie udać?
Już po chwili pożałowałam tej myśli. Usłyszałam hałas. Zaciekawiona, odwróciłam się na pięcie. Nie, tylko nie to.
Nad białymi wydmami unosiły się tumany śniegu. Po chwili przez najbliższą zaspę przetoczyły się igrające radośnie smoki, wzniecając chmurę śnieżynek i kawałków lodu. Zaniemówiłam, tymczasem gady, nie zwróciwszy najmniejszej uwagi na zdębiałą hodowczynię, przeturlały się dalej. Nim zdołałam je powstrzymać, wpadły prosto na choinkę. Towarzyszył temu nieprzyjemny trzask łamanego drewna i pękającego szkła.
Na tym nie koniec. Smoki rozdzieliły się i zaczęły gonić w kółko, radośnie hasając po tym, co miało być świąteczną choinką. Otworzyłam usta i szybko je zamknęłam, gdy poczułam lodowate powietrze wdzierające mi się do gardła. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wydałam z siebie kilka nieartykułowanych odgłosów, wreszcie jęknęłam załamana. Cała praca na nic. Pomysł, chytry, jak sądziłam, nie pomógł. Po raz kolejny choinka i wiszące na niej bańki przestały istnieć. Było tak co roku i co roku łudziłam się, że może tym razem mi się uda. Dotarł do mnie silny aromat żywicy i gniecionych igiełek.
Winowajcy przestali się szarpać i popatrzyli na mnie swoimi czarującymi ślepiami. Pokręciłam głową i klapnęłam na śnieg. To młode smoczki, to nie ich wina, uparcie powtarzałam w myślach. Jeden z nich trącił mnie pyskiem. Popatrzyłam na niego.
- Przepraszam, Akaylo- powiedział swoim zgrzytliwym głosem. Drugi łasił się do moich pleców jak kot. Znowu będę miała kurtkę w strzępach. Westchnęłam głośno i zastanowiłam się, co zrobić.
Tak źle jeszcze nigdy nie było. Wystarczył jeden rzut oka na jodełkę, by zobaczyć sterczące z pnia drzazgi.
Gdy wreszcie się pozbierałam, wstałam i dokładniej oceniłam ogrom zniszczeń. Większość bombek leżała strzaskana, ostały się jedynie nieliczne. Ponad połowa choinki leżała zmiażdżona, wydzielając silny zapach żywicy. Był on tak mocny, że zaczął mnie drażnić. Z choinki w całości niezgnieciony ostał się tylko czubek. A wigilia już jutro.
Głęboko wciągnęłam powietrze, by się uspokoić i zatrzepotałam powiekami, niemalże fizycznie uderzona siłą zapachu. Chodziłam naokoło drzewka, zastanawiając się, co dalej zrobić. Rozpraszały mnie spojrzenia smoków wbite w moje plecy. Niespokojnie śledziły trasę mojego marszu. Powoli zaczynałam marznąć. Najwidoczniej smocze łuski zdołały zniszczyć mi ubranie nawet po upływie tak krótkiego czasu, w jakim młody smok się do mnie łasił.
Potrząsnęłam głową, odganiając natrętne myśli. Skup się. Można by posłać tę dwójkę po Berkleya, może ma jeszcze jakieś choinki na składzie... Nie, na ozdobienie całego drzewa potrzeba znacznie więcej bombek, niż mam.
Powiał wiatr. Sapnęłam i za pomocą magii odegnałam od siebie zimno. Nagle przypomniałam sobie Ogród Ognisty w jednej z oaz na Milczącej Pustyni. Lampy rozłożone między palmami i kolczastymi krzewami sprawiały, że miejsce wydawało się o wiele piękniejsze niż faktycznie jest, szczególnie w nocy. W nocy światło przebijające się przez kolorowe szkiełka wzbudzało zachwyt i niosło nadzieję. Do głowy wpadł mi pomysł.
Od zmasakrowanej jodły odcięłam cudem ocalały czubek i inne gałązki wciąż nadające się do użytku. Ułożywszy je elegancko, chwyciłam za jeden z choinkowych łańcuchów i użyłam go w charakterze sznurka. Tak oto powstał nie najgorszy pod względem estetycznym stroik.
- No, to kto mi poda bombki? - zapytałam radośnie, by dać do zrozumienia smokom, że nie mam im za złe. Uradowane gady skoczyły na pomoc. Podawały mi ozdoby i pokazywały, gdzie chciałyby je umieścić. W kilka chwil powstał piękny stroik świąteczny, tym wspanialszy, że wykonany w zespole. Po raz pierwszy od lat naprawdę cieszyłam się, że smoki wtrąciły się w ubieranie choinki.
Następnego dnia, w zacisznym i ciepłym wnętrzu mojego domu ja i smoki spożywaliśmy razem wigilię. Potrawy były wprost wyśmienite. Przyjemny półmrok oddziaływał na nas kojąco. Po spożyciu rytualnych dwunastu dań usiedliśmy razem i zaczęliśmy wyśpiewywać kolędy. Smocze głosy nieprzyjemnie zgrzytały, ale nie przeszkadzało mi to. Przez cały czas wracałam wzrokiem do jedynego jaśniejącego punktu w pomieszczeniu - do stroika wykonanego razem ze smokami. Wtedy pojęłam, że po raz pierwszy, odkąd przybyłam do Nocnego Lasu, naprawdę obchodzę Boże Narodzenie tak, jak należy.
- Mógłbyś postawić ją tam? - wskazałam na niewielki, przygotowany uprzednio kopczyk z ziemi, z okrągłym dołkiem pośrodku. Berkley skinął głową i wsadził drzewko do dziury.
- A gdzież szanownej pani pociechy? - zapytał i konspiracyjnie mrugnął okiem. Zaśmiałam się. Stary Berkley. Żarty się go trzymają. Oczywiście wiedział, że przy smokach nie było szans na udekorowanie choinki. Dlatego w tym roku bardzo chytrze postanowiłam umieścić ją na zewnątrz, w pewnym oddaleniu od mojej siedziby. Może tym razem mi się uda...
Stałam nieruchomo jak słup, patrząc, jak odjeżdża. Gdy zbliżał się już do granicy lasu, uniosłam dłoń na pożegnanie - samotna ciemna sylwetka na białych polach. Śnieg zaczął leciutko prószyć, na twarzy poczułam delikatne ukłucia mrozu. Uniosłam głowę i popatrzyłam w górę. Śnieżynki wyglądały, jakby tańczyły.
Znów popatrzyłam na las, jakby w letargu. Tak działała na mnie zima. Może i piękna, ale zdecydowanie byłam osobą ciepłolubną. Wszechobecne zimno bynajmniej mi nie służyło. Niespokojnie poruszyłam palcami u nóg, ukrytymi w grubych butach. Po długim wyczekiwaniu na mrozie nie miałam w nich czucia. Drzewa Nocnego Lasu zaszumiały niespokojnie, targnięte nagłym porywem wichru. Miałam wrażenie, że coś do mnie mówią. Bo mówią, pomyślałam. Mówią, że trzeba wziąć się za robotę.
Chwyciłam pudło z bombkami i zabrałam się do dzieła. Wieszanie lampek nie miało większego sensu, w tym roku wolałam skorzystać ze świeczek wykonanych własnoręcznie z ton wosku, które nieodmiennie przyklejają się smokom do łusek. Wzdrygnęłam się. Brr... wosk.
Zapach igiełek i ich delikatna miękkość działały na mnie kojąco. Powoli, bez pośpiechu wieszałam bombki - czerwone, złote, zielone, błękitne, a jednak jednolite w nocnej ciemności. Po pewnym czasie zrobiło się jaśniej. Śnieg przestał padać. Przerwałam ozdabianie drzewka i popatrzyłam na niebo. Chmury przesunęły się, odsłaniając księżyc i gwiazdy. Uśmiechnęłam się. Taka spokojna noc. Co mogło się nie udać?
Już po chwili pożałowałam tej myśli. Usłyszałam hałas. Zaciekawiona, odwróciłam się na pięcie. Nie, tylko nie to.
Nad białymi wydmami unosiły się tumany śniegu. Po chwili przez najbliższą zaspę przetoczyły się igrające radośnie smoki, wzniecając chmurę śnieżynek i kawałków lodu. Zaniemówiłam, tymczasem gady, nie zwróciwszy najmniejszej uwagi na zdębiałą hodowczynię, przeturlały się dalej. Nim zdołałam je powstrzymać, wpadły prosto na choinkę. Towarzyszył temu nieprzyjemny trzask łamanego drewna i pękającego szkła.
Na tym nie koniec. Smoki rozdzieliły się i zaczęły gonić w kółko, radośnie hasając po tym, co miało być świąteczną choinką. Otworzyłam usta i szybko je zamknęłam, gdy poczułam lodowate powietrze wdzierające mi się do gardła. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wydałam z siebie kilka nieartykułowanych odgłosów, wreszcie jęknęłam załamana. Cała praca na nic. Pomysł, chytry, jak sądziłam, nie pomógł. Po raz kolejny choinka i wiszące na niej bańki przestały istnieć. Było tak co roku i co roku łudziłam się, że może tym razem mi się uda. Dotarł do mnie silny aromat żywicy i gniecionych igiełek.
Winowajcy przestali się szarpać i popatrzyli na mnie swoimi czarującymi ślepiami. Pokręciłam głową i klapnęłam na śnieg. To młode smoczki, to nie ich wina, uparcie powtarzałam w myślach. Jeden z nich trącił mnie pyskiem. Popatrzyłam na niego.
- Przepraszam, Akaylo- powiedział swoim zgrzytliwym głosem. Drugi łasił się do moich pleców jak kot. Znowu będę miała kurtkę w strzępach. Westchnęłam głośno i zastanowiłam się, co zrobić.
Tak źle jeszcze nigdy nie było. Wystarczył jeden rzut oka na jodełkę, by zobaczyć sterczące z pnia drzazgi.
Gdy wreszcie się pozbierałam, wstałam i dokładniej oceniłam ogrom zniszczeń. Większość bombek leżała strzaskana, ostały się jedynie nieliczne. Ponad połowa choinki leżała zmiażdżona, wydzielając silny zapach żywicy. Był on tak mocny, że zaczął mnie drażnić. Z choinki w całości niezgnieciony ostał się tylko czubek. A wigilia już jutro.
Głęboko wciągnęłam powietrze, by się uspokoić i zatrzepotałam powiekami, niemalże fizycznie uderzona siłą zapachu. Chodziłam naokoło drzewka, zastanawiając się, co dalej zrobić. Rozpraszały mnie spojrzenia smoków wbite w moje plecy. Niespokojnie śledziły trasę mojego marszu. Powoli zaczynałam marznąć. Najwidoczniej smocze łuski zdołały zniszczyć mi ubranie nawet po upływie tak krótkiego czasu, w jakim młody smok się do mnie łasił.
Potrząsnęłam głową, odganiając natrętne myśli. Skup się. Można by posłać tę dwójkę po Berkleya, może ma jeszcze jakieś choinki na składzie... Nie, na ozdobienie całego drzewa potrzeba znacznie więcej bombek, niż mam.
Powiał wiatr. Sapnęłam i za pomocą magii odegnałam od siebie zimno. Nagle przypomniałam sobie Ogród Ognisty w jednej z oaz na Milczącej Pustyni. Lampy rozłożone między palmami i kolczastymi krzewami sprawiały, że miejsce wydawało się o wiele piękniejsze niż faktycznie jest, szczególnie w nocy. W nocy światło przebijające się przez kolorowe szkiełka wzbudzało zachwyt i niosło nadzieję. Do głowy wpadł mi pomysł.
Od zmasakrowanej jodły odcięłam cudem ocalały czubek i inne gałązki wciąż nadające się do użytku. Ułożywszy je elegancko, chwyciłam za jeden z choinkowych łańcuchów i użyłam go w charakterze sznurka. Tak oto powstał nie najgorszy pod względem estetycznym stroik.
- No, to kto mi poda bombki? - zapytałam radośnie, by dać do zrozumienia smokom, że nie mam im za złe. Uradowane gady skoczyły na pomoc. Podawały mi ozdoby i pokazywały, gdzie chciałyby je umieścić. W kilka chwil powstał piękny stroik świąteczny, tym wspanialszy, że wykonany w zespole. Po raz pierwszy od lat naprawdę cieszyłam się, że smoki wtrąciły się w ubieranie choinki.
Następnego dnia, w zacisznym i ciepłym wnętrzu mojego domu ja i smoki spożywaliśmy razem wigilię. Potrawy były wprost wyśmienite. Przyjemny półmrok oddziaływał na nas kojąco. Po spożyciu rytualnych dwunastu dań usiedliśmy razem i zaczęliśmy wyśpiewywać kolędy. Smocze głosy nieprzyjemnie zgrzytały, ale nie przeszkadzało mi to. Przez cały czas wracałam wzrokiem do jedynego jaśniejącego punktu w pomieszczeniu - do stroika wykonanego razem ze smokami. Wtedy pojęłam, że po raz pierwszy, odkąd przybyłam do Nocnego Lasu, naprawdę obchodzę Boże Narodzenie tak, jak należy.
Naprawdę ciekawe. ,,lekkie'' i przyjemne. Może powstaje kolejna część? :>
OdpowiedzUsuńJak zostało napisane, to opowiadanie konkursowe, więc raczej wątpię, by było kontynuowane. Tym bardziej, że nie mam pomysłu co mogłoby powstać na takiej podstawie ;)
OdpowiedzUsuń