427: Leśne Opowieści 20: Cień nad Nocnym Lasem 8
Świątecznie jak diabli, nic tylko popaść w deprechę. Ostatni odcinek opowieści o Belcie, Genessie i Sanrae ;)
Z nieba sypał się popiół.
Belt szedł samotnie przez to, co pozostało z Nocnego Lasu.
Drzewa o spopielonych koronach. Zwalone pnie. Jałowa ziemia. Świat spowity chmurą kurzu, która miała opaść dopiero po wielu, wielu dniach.
Czuł w sercu pustkę i tępy ból. Nic ponadto. Strach, nienawiść i gniew wypaliły się w nim do cna. Były nędznymi resztkami samych siebie, jak Nocny Las po przejściu Osser-Thanina.
Nora - kamienna warownia niegdyś stojąca w centrum matecznika - teraz była samotną bryłą wśród połamanych pni, sterczących z ziemi jak czarne zęby. Belt przystanął kilkadziesiąt kroków od bramy. Spojrzał na porośnięte mchem mury, a później przeniósł wzrok na wisior z kłem, który trzymał w zaciśniętej garści.
Postąpił krok naprzód.
Ołtarz Ofiarny.
Ukryta wśród gąszczu piramida, zwieńczona grobem, roztaczała wkoło złowrogą aurę. Może powodowała ją złowroga magia, którą pulsowało powietrze. Może Belt po prostu coś sobie wmawiał. Noc, leżące wszędzie wkoło kości ludzi i zwierząt, zacięta twarz Genessa i strach, który coraz wyraźniej malował się na twarzy Sanrae - to wszystko nie napawało go optymizmem.
- Skąd wiedziałeś? - odezwała się Stokrotka. Gdy wszyscy na nią spojrzeli, wyjaśniła: - Skąd wiedziałeś, jak dotrzeć do Ołtarza Ofiarnego? Nie mamy Starego Zwoju.
- Byłem tu kiedyś - odrzekł Geness. - Miałem zamiar przemienić Furiata w drakolicha.
- Ale...?
- Zrezygnowałem - powiedział wymijająco hodowca. Spojrzał w niebo, rozpalone łuną pożaru. - Straszne chmury.
- To dobrze - stwierdziła Sanrae.
Dziś w jej twarzy, ruchach i głosie było coś nieludzkiego. Księżyc w pełni, ukryty za chmurami, mógł wynurzyć się w każdej chwili i swym srebrnym blaskiem wywołać jej przemianę. Belt bał się tej chwili. Nie był pewien, czy Sanrae w postaci wilka jest w stanie nad sobą panować.
- Co musimy zrobić? - zagadnął Geness.
- Najpierw tam wejdziemy - odrzekła i wskazała szczyt piramidy.
- Gdzieś tu są ukryte stopnie.
Musieli obejść piramidę dwa razy, nim znaleźli schody. Belt ruszył po nich jako pierwszy. Za nim ruszyła Stokrotka. Jej pazury skrobały na kamieniach. Następnie poszedł Geness. Sanrae zamykała pochód.
- Co, kiedy dotrzemy na szczyt? - zapytał Geness.
- Piramida musi wchłonąć krew - odrzekła ochryple Sanrae.
Przez chwilę szli w milczeniu.
- Czyją krew? - spytał Belt.
Lasem wstrząsnął grzmot. Ziemia zadrżała. Czworo śmiałków zamarło w połowie wysokości piramidy.
- Co to było? - spytał Belt.
Usłyszeli potężne stąpnięcie. Później dźwięk łamanych i miażdżonych drzew.
- Nadchodzi - stwierdziła Sanrae. - Biegiem.
Pognali przed siebie, nie oglądając się. Belt pierwszy dotarł do ołtarza na szczycie trumny. Stokrotka wpadła na niego, zwalając go z nóg.
- Nic wam... - zaczął Geness, pochylając się nad nimi.
Rozległo się krótkie, ostre warknięcie. Wielki, biały wilk skoczył na Genessa, chwycił go kłami za kark i powalił na ziemię.
- Nie! - wrzasnął Belt.
Stokrotka ryknęła i natarła na wilkołaka. Zwarli się w śmiertelnym uścisku. Stokrotka pazurami rozdarła ramię Sanrae, która wściekle kłapała szczęką, próbując ją dosięgnąć. Belt chwycił wilczycę za ogon. Warknęła na niego, a Stokrotka wykorzystała okazję i zatopiła zęby w jej grzbiecie.
Sanrae skomlnęła, zwinęła się i rozprostowała jak sprężyna. Beltowi w palcach została garść kłaków. Zęby Stokrotki wyszarpały z grzbietu wilkołak strzęp mięsa, ale Sanrae zdołała dosięgnąć miękkiego podgardla smoczycy.
- NIE! - ryknął Belt, zdzierając sobie gardło.
Rzucił się na Sanrae, skoczył jej na grzbiet i oderwał od Stokrotki. Wilkołak skomlnęła i wywinęła kozła. Prawie zsunęli się po zboczu piramidy.
Belt wstał na nogi.
- Stokrotko! - zawołał.
Próbowała się podnieść, ale z gardła ciekła jej krew, a nogi gięły się bezradnie. Belt klęknął przy niej. Smoczyca położyła łeb na jego kolanach. Jej ślepia powlekała mgła, na rozwartym pysku pękały krwawe bąble, ciałem targałyskurcze. Próbowała coś powiedzieć, ale nie zdołała. Kilka kroków dalej leżało nieruchome ciało Genessa z przetrąconym karkiem.
Osser-Thanin nadchodził. Belt już go widział - ciemną, ogromną bestię, wokół której powietrze rozpalało się ogniem. Jej długie łapy miażdżyły drzewa, wygięty grzbiet wznosił wysok ponad ich korony, dwie pary gigantycznych skrzydeł rzucały cień, który zdawał się obejmować cały świat. W płaskiej, ciemnej twarzy potwora płonęły ogniki ogromnych ślepi; rozwarł szczęki i śmiał się. Powietrze wypełnił wysoki, kpiący dźwięk. Przez niego przebił się słaby głos:
- Belt...
Odwrócił się.
Księżyc znów schował się za chmurami. Sanrae, znów w postaci kobiety, leżała nieruchomo tam, gdzie upadła, zakrwawiona, w podartym ubraniu. Wyciągała do niego brudną rękę, w której ściskała swój wisior.
- Piramida musi wypić krew człowieka, smoka i białego wilka - wyszeptała. - Tak mówią proroctwa, zapisane na ścianach Nory. Tylko w ten sposób można powstrzymać Osser-Thanina.
Belt patrzył na nią. W jego sercu wzbierał gniew. Oczy wypełniały się łzami. Bezwładny łeb Stokrotki ciążył mu na kolanach.
- Mam ci wybaczyć? - spytał hodowca.
- Nie - odrzekła spokojnie Sanrae. - Masz zanieść to do Nory.
Wziął z jej ręki wisior z kłem.
- Może mam ciało kobiety - powiedziała cicho wilkołak. - Ale jestem białym wilkiem. Moja krew jest krwią wilka.
Zdołała podnieść się na klęczki. Wyjęła zza pasa kościany nóż. Dyszała ciężko. Ręka jej drżała. Belt obserwował to bez żadnych emocji.
Przebiła się nożem, wbijając go tuż pod mostek. Stęknęła cicho. Na jej twarzy pojawił się grymas, który zaraz przeszedł w nikły uśmiech.
Osser-Thanin ryknął. Porażony siłą tego dźwięku Belt zatkał uszy, zamknął oczy, chciał zniknąć ze świata. Potwór wył, ryczał i skrzeczał w nieopisanym cierpieniu. Trwało to kilka sekund, długich jak wieczność.
Później Osser-Thanin eksplodował z hukiem.
Fala ognia rozprzestrzeniła się od miejsca, gdzie zginął Niszczyciel. Obmyła podnóże piramidy, rozlała się na cały las, podpalając drzewa i poszycie. Wszystko stanęło w płomieniach. Krwawy blask rozlał się po niebie.
Belt siedział na szczycie Ołtarza Ofiarnego i czekał, aż jego świat spłonie do cna.
Wiedział, że go nie wpuszczą, ale miał tak wiele pytań, że mimo wszystko podszedł do bramy i uderzył w nią ciężką kołatką. Ze środka nikt nie odpowiedział, jednak kiedy Belt pchnął furtę, okazała się otwarta.
Wszedł na zupełnie pusty dziedziniec. Tam zatrzymał się, zmieszany.
Wisior wyślizgnął mu się z palców. Rzemiń zahaczył o jego kciuk, a kieł zaczął kołysać się kilka centymetrów nad ziemią niespiesznym, wadłowym ruchem.
Belt stał chwilę, a później odwrócił się, by odejść.
- Niech to...! - wykrzyknął na widok mężczyzny w skórzanym stroju, stojącego o krok za nim.
Cofnął się.
- Nie powinno cię tu być - powiedział wilkołak.
W odpowiedzi Belt rzucił mu kieł. Mężczyzna złapał go zgrabnie i obejrzał.
- Biała Wilczyca wykonała swoje zadanie - stwierdził.
- Wszyscy... ona też... wszyscy wiedzieliście, jak to się skończy, prawda? - spytał Belt. - Zdawaliście sobie sprawę, że to Niszczyciel zakłócił równowagę świata. Wasze proroctwa o tym mówiły. Sanrae wiedziała, że musi zginąć i zabrać ze sobą człowieka oraz smoka. To dlatego szukała hodowców. Nie chodziło jej o pomoc klanów, ale o ofiarę. - Umilkł. - Czy właśnie w tym celu się narodziła? Żeby zginąć za watahę? - Gdy mężczyzna nieznacznie skinął głową, Belt rzucił zimno: - Jej życie musiało być nędzne, prawda? Naznaczone piętnem śmierci od samego początku.
- Odejdź stąd - powiedział wilkołak. - Zanim wataha zrobi z tobą to, co powinna zrobić Biała Wilczyca.
Nie ma dla nas porozumienia, pomyślał Belt. Jesteśmy zbyt różni, my, ludzie i wy, wilki. Trudno ocenić, kto z nas jest gorszy. Ludzie ze swoim egoizmem? Wilkołaki, wierne watasze, nie wahające się poświęcić siebie i innych w imię wyższego dobra?
Ruszył z powrotem do bramy, tak jak mu kazano.
- Biała Wilczyca jest duchem Nory, nawiedzającym do miejsce od czasów pierwszego z basiorów - powiedział za jego plecami wilkołak. - Gdy wataha jest zagrożona, przyjmuje cielesną formę i rodzi się jako szczenię, by dorosnąć i wypełnić swoje przeznaczenie.
Belt nawet się nie obejrzał, przynajmniej dopóki nie wyszedł za bramę i nie przebył kiludziesięciu kroków. Później przystanął i spojrzał na Norę.
Była tam. Obserwowała go z murów. Biała Wilczyca w swojej zwierzęcej postaci. Stała na murach, doskonale widoczna w świetle dnia. Patrzyli na siebie przez chwilę. Później Belt odwrócił się gwałtownie.
To była przeszłość. Klany zapewne zachodziły w głowę, co się stało. Ktoś musiał im o tym donieść. Należało odbudować domy dla ludzi, którzy stracili wszystko. Obsadzić wypalone połacie lasu. Poczekać, aż rany w sercu zaschną i zasklepią się. Zacząć wszystko.
Od nowa.
Z nieba sypał się popiół.
Belt szedł samotnie przez to, co pozostało z Nocnego Lasu.
Drzewa o spopielonych koronach. Zwalone pnie. Jałowa ziemia. Świat spowity chmurą kurzu, która miała opaść dopiero po wielu, wielu dniach.
Czuł w sercu pustkę i tępy ból. Nic ponadto. Strach, nienawiść i gniew wypaliły się w nim do cna. Były nędznymi resztkami samych siebie, jak Nocny Las po przejściu Osser-Thanina.
Nora - kamienna warownia niegdyś stojąca w centrum matecznika - teraz była samotną bryłą wśród połamanych pni, sterczących z ziemi jak czarne zęby. Belt przystanął kilkadziesiąt kroków od bramy. Spojrzał na porośnięte mchem mury, a później przeniósł wzrok na wisior z kłem, który trzymał w zaciśniętej garści.
Postąpił krok naprzód.
Ołtarz Ofiarny.
Ukryta wśród gąszczu piramida, zwieńczona grobem, roztaczała wkoło złowrogą aurę. Może powodowała ją złowroga magia, którą pulsowało powietrze. Może Belt po prostu coś sobie wmawiał. Noc, leżące wszędzie wkoło kości ludzi i zwierząt, zacięta twarz Genessa i strach, który coraz wyraźniej malował się na twarzy Sanrae - to wszystko nie napawało go optymizmem.
- Skąd wiedziałeś? - odezwała się Stokrotka. Gdy wszyscy na nią spojrzeli, wyjaśniła: - Skąd wiedziałeś, jak dotrzeć do Ołtarza Ofiarnego? Nie mamy Starego Zwoju.
- Byłem tu kiedyś - odrzekł Geness. - Miałem zamiar przemienić Furiata w drakolicha.
- Ale...?
- Zrezygnowałem - powiedział wymijająco hodowca. Spojrzał w niebo, rozpalone łuną pożaru. - Straszne chmury.
- To dobrze - stwierdziła Sanrae.
Dziś w jej twarzy, ruchach i głosie było coś nieludzkiego. Księżyc w pełni, ukryty za chmurami, mógł wynurzyć się w każdej chwili i swym srebrnym blaskiem wywołać jej przemianę. Belt bał się tej chwili. Nie był pewien, czy Sanrae w postaci wilka jest w stanie nad sobą panować.
- Co musimy zrobić? - zagadnął Geness.
- Najpierw tam wejdziemy - odrzekła i wskazała szczyt piramidy.
- Gdzieś tu są ukryte stopnie.
Musieli obejść piramidę dwa razy, nim znaleźli schody. Belt ruszył po nich jako pierwszy. Za nim ruszyła Stokrotka. Jej pazury skrobały na kamieniach. Następnie poszedł Geness. Sanrae zamykała pochód.
- Co, kiedy dotrzemy na szczyt? - zapytał Geness.
- Piramida musi wchłonąć krew - odrzekła ochryple Sanrae.
Przez chwilę szli w milczeniu.
- Czyją krew? - spytał Belt.
Lasem wstrząsnął grzmot. Ziemia zadrżała. Czworo śmiałków zamarło w połowie wysokości piramidy.
- Co to było? - spytał Belt.
Usłyszeli potężne stąpnięcie. Później dźwięk łamanych i miażdżonych drzew.
- Nadchodzi - stwierdziła Sanrae. - Biegiem.
Pognali przed siebie, nie oglądając się. Belt pierwszy dotarł do ołtarza na szczycie trumny. Stokrotka wpadła na niego, zwalając go z nóg.
- Nic wam... - zaczął Geness, pochylając się nad nimi.
Rozległo się krótkie, ostre warknięcie. Wielki, biały wilk skoczył na Genessa, chwycił go kłami za kark i powalił na ziemię.
- Nie! - wrzasnął Belt.
Stokrotka ryknęła i natarła na wilkołaka. Zwarli się w śmiertelnym uścisku. Stokrotka pazurami rozdarła ramię Sanrae, która wściekle kłapała szczęką, próbując ją dosięgnąć. Belt chwycił wilczycę za ogon. Warknęła na niego, a Stokrotka wykorzystała okazję i zatopiła zęby w jej grzbiecie.
Sanrae skomlnęła, zwinęła się i rozprostowała jak sprężyna. Beltowi w palcach została garść kłaków. Zęby Stokrotki wyszarpały z grzbietu wilkołak strzęp mięsa, ale Sanrae zdołała dosięgnąć miękkiego podgardla smoczycy.
- NIE! - ryknął Belt, zdzierając sobie gardło.
Rzucił się na Sanrae, skoczył jej na grzbiet i oderwał od Stokrotki. Wilkołak skomlnęła i wywinęła kozła. Prawie zsunęli się po zboczu piramidy.
Belt wstał na nogi.
- Stokrotko! - zawołał.
Próbowała się podnieść, ale z gardła ciekła jej krew, a nogi gięły się bezradnie. Belt klęknął przy niej. Smoczyca położyła łeb na jego kolanach. Jej ślepia powlekała mgła, na rozwartym pysku pękały krwawe bąble, ciałem targałyskurcze. Próbowała coś powiedzieć, ale nie zdołała. Kilka kroków dalej leżało nieruchome ciało Genessa z przetrąconym karkiem.
Osser-Thanin nadchodził. Belt już go widział - ciemną, ogromną bestię, wokół której powietrze rozpalało się ogniem. Jej długie łapy miażdżyły drzewa, wygięty grzbiet wznosił wysok ponad ich korony, dwie pary gigantycznych skrzydeł rzucały cień, który zdawał się obejmować cały świat. W płaskiej, ciemnej twarzy potwora płonęły ogniki ogromnych ślepi; rozwarł szczęki i śmiał się. Powietrze wypełnił wysoki, kpiący dźwięk. Przez niego przebił się słaby głos:
- Belt...
Odwrócił się.
Księżyc znów schował się za chmurami. Sanrae, znów w postaci kobiety, leżała nieruchomo tam, gdzie upadła, zakrwawiona, w podartym ubraniu. Wyciągała do niego brudną rękę, w której ściskała swój wisior.
- Piramida musi wypić krew człowieka, smoka i białego wilka - wyszeptała. - Tak mówią proroctwa, zapisane na ścianach Nory. Tylko w ten sposób można powstrzymać Osser-Thanina.
Belt patrzył na nią. W jego sercu wzbierał gniew. Oczy wypełniały się łzami. Bezwładny łeb Stokrotki ciążył mu na kolanach.
- Mam ci wybaczyć? - spytał hodowca.
- Nie - odrzekła spokojnie Sanrae. - Masz zanieść to do Nory.
Wziął z jej ręki wisior z kłem.
- Może mam ciało kobiety - powiedziała cicho wilkołak. - Ale jestem białym wilkiem. Moja krew jest krwią wilka.
Zdołała podnieść się na klęczki. Wyjęła zza pasa kościany nóż. Dyszała ciężko. Ręka jej drżała. Belt obserwował to bez żadnych emocji.
Przebiła się nożem, wbijając go tuż pod mostek. Stęknęła cicho. Na jej twarzy pojawił się grymas, który zaraz przeszedł w nikły uśmiech.
Osser-Thanin ryknął. Porażony siłą tego dźwięku Belt zatkał uszy, zamknął oczy, chciał zniknąć ze świata. Potwór wył, ryczał i skrzeczał w nieopisanym cierpieniu. Trwało to kilka sekund, długich jak wieczność.
Później Osser-Thanin eksplodował z hukiem.
Fala ognia rozprzestrzeniła się od miejsca, gdzie zginął Niszczyciel. Obmyła podnóże piramidy, rozlała się na cały las, podpalając drzewa i poszycie. Wszystko stanęło w płomieniach. Krwawy blask rozlał się po niebie.
Belt siedział na szczycie Ołtarza Ofiarnego i czekał, aż jego świat spłonie do cna.
Wiedział, że go nie wpuszczą, ale miał tak wiele pytań, że mimo wszystko podszedł do bramy i uderzył w nią ciężką kołatką. Ze środka nikt nie odpowiedział, jednak kiedy Belt pchnął furtę, okazała się otwarta.
Wszedł na zupełnie pusty dziedziniec. Tam zatrzymał się, zmieszany.
Wisior wyślizgnął mu się z palców. Rzemiń zahaczył o jego kciuk, a kieł zaczął kołysać się kilka centymetrów nad ziemią niespiesznym, wadłowym ruchem.
Belt stał chwilę, a później odwrócił się, by odejść.
- Niech to...! - wykrzyknął na widok mężczyzny w skórzanym stroju, stojącego o krok za nim.
Cofnął się.
- Nie powinno cię tu być - powiedział wilkołak.
W odpowiedzi Belt rzucił mu kieł. Mężczyzna złapał go zgrabnie i obejrzał.
- Biała Wilczyca wykonała swoje zadanie - stwierdził.
- Wszyscy... ona też... wszyscy wiedzieliście, jak to się skończy, prawda? - spytał Belt. - Zdawaliście sobie sprawę, że to Niszczyciel zakłócił równowagę świata. Wasze proroctwa o tym mówiły. Sanrae wiedziała, że musi zginąć i zabrać ze sobą człowieka oraz smoka. To dlatego szukała hodowców. Nie chodziło jej o pomoc klanów, ale o ofiarę. - Umilkł. - Czy właśnie w tym celu się narodziła? Żeby zginąć za watahę? - Gdy mężczyzna nieznacznie skinął głową, Belt rzucił zimno: - Jej życie musiało być nędzne, prawda? Naznaczone piętnem śmierci od samego początku.
- Odejdź stąd - powiedział wilkołak. - Zanim wataha zrobi z tobą to, co powinna zrobić Biała Wilczyca.
Nie ma dla nas porozumienia, pomyślał Belt. Jesteśmy zbyt różni, my, ludzie i wy, wilki. Trudno ocenić, kto z nas jest gorszy. Ludzie ze swoim egoizmem? Wilkołaki, wierne watasze, nie wahające się poświęcić siebie i innych w imię wyższego dobra?
Ruszył z powrotem do bramy, tak jak mu kazano.
- Biała Wilczyca jest duchem Nory, nawiedzającym do miejsce od czasów pierwszego z basiorów - powiedział za jego plecami wilkołak. - Gdy wataha jest zagrożona, przyjmuje cielesną formę i rodzi się jako szczenię, by dorosnąć i wypełnić swoje przeznaczenie.
Belt nawet się nie obejrzał, przynajmniej dopóki nie wyszedł za bramę i nie przebył kiludziesięciu kroków. Później przystanął i spojrzał na Norę.
Była tam. Obserwowała go z murów. Biała Wilczyca w swojej zwierzęcej postaci. Stała na murach, doskonale widoczna w świetle dnia. Patrzyli na siebie przez chwilę. Później Belt odwrócił się gwałtownie.
To była przeszłość. Klany zapewne zachodziły w głowę, co się stało. Ktoś musiał im o tym donieść. Należało odbudować domy dla ludzi, którzy stracili wszystko. Obsadzić wypalone połacie lasu. Poczekać, aż rany w sercu zaschną i zasklepią się. Zacząć wszystko.
Od nowa.
Hrabia Cerro |
Bardzo świąteczne, fakt :p
OdpowiedzUsuńbrak mi słów...
OdpowiedzUsuńNiesamowite zakończenie, wulkan napięcia nareszcie eksplodował. W całym opowiadaniu podobały mi się odniesienia do gry i sposób, w jaki elementy z Hodowli zostały wykorzystane do stworzenia całkiem realistycznego świata. Sam pomysł i akcja bezbłędne, choć czuje niedosyt -wiem, że ilość nie równa się jakość, ale chciałabym zanurzyć się w takim klimacie na dłużej.
OdpowiedzUsuń