588: Warsztaty literackie: Mamo, tato, a ten brzydki pan się czepia, czyli o krytyce
Poruszę dzisiaj kwestię, która mnie samej wydaje się raczej interesująca. Na początek rzucę może hasło przewodnie - "konstruktywna krytyka".
Cóż to takiego jest? Zwrot ten obrasta swoistą legendą i bardzo często prosi się o "konstruktywną krytykę", czasami nie mając zielonego pojęcia, czym ona w zasadzie jest.
Ostatnimi czasy dość silny staje się trend mówiący, że wszelka krytyka jest niewskazana i zła. Pojawiają się nawet hasła twierdzące, że ona nigdy nie jest konstruktywna ani przydatna. Dla wszystkich, którzy próbują swoich sił w pisaniu, jest to... cóż... informacja bardzo zła. Bez krytyki rozwój literacki jest niemożliwy. Pisanie samemu sobie, do szuflady, dla wąskiego grona znajomych ma sens jako hobby. Jeżeli chcemy się rozwijać, potrzebujemy rzetelnego, surowego wytknięcia błędów. Z czego to wynika?
Każdy pisarz ma jakąś manierę. Popełnia w kółko te same błędy. Dotyczy to zarówno twórców już uznanych, jak i początkujących. W czym więc problem? Ano w tym, że jako (tak optymistycznie zakładam) oddani czytelnicy i zarazem początkujący twórcy nie dość, że sami z siebie walimy błąd na błędzie, to jeszcze powielamy błędy naszych mistrzów. I należy przy tym pamiętać - takiemu Sapkowskiemu czy Kingowi wolno robić błędy, a nam nie wolno ich powtarzać. Bo taki Sapkowski czy King pisać już umieją i ich twórczość ma tyle zalet, że błędy tracą znaczenie.
To teraz kilka podstawowych faktów.
1. Krytyka boli. Na początku zwłaszcza. Niekiedy jest chamska, niekiedy ironiczna, niekiedy niesprawiedliwa. Rada? Nie wiązać się za mocno z tekstem, nie zakładać, że każda literka i kropeczka musi być tam, gdzie ją postawiliśmy. Traktować tekst jako tworzywo, rozpaćkaną breję ciastoliny, którą dopiero będziemy formowali w coś sensownego. A krytyka ma nam w tym pomóc.
2. Krytyka jest ważniejsza dla autora niż dla krytykującego. Wielokrotnie spotykam się z taką sytuacją - poświęcam te kilka kwadransów na przeczytanie cudzego tekstu, szczegółową analizę z zaznaczeniem błędów i kilka zdań podsumowania, a zamiast "dziękuję" (które nawet nie musi być szczere), dostaję elaborat na temat hejterstwa, czepialstwa i marnowania tlenu oraz, jakże cennego, czasu autora na czytanie takich nikomu niepotrzebnych komentarzy. Wiadomość z ostatniej chwili: ktoś, kto czyta wrzucone w internet popisy grafomaństwa, z rzadka przekładane tekstami obiecującymi czy prawdziwymi perełkami, nic, kompletnie NIC nie zyskuje, tracąc jeszcze więcej czasu na naskrobanie kilku rad! Bo one są pomocne dla autora. Może je olać, może z nich skorzystać, może je po prostu przemyśleć i część uznać za słuszne, a część nie. Tylko należy się zastanowić, o ileż "popraw to, to i to" przydaje się bardziej od "super tekst, zapraszam na mojego blogaska pitu-pitu.blogi.pl <3".
3. Publikując narażamy się na krytykę. Internet sprawił, że publikacja własnych tekstów stała się banalnie prosta. Nie potrzeba oceny redaktora, czy coś się nadaje do wypuszczenia, czy nie. Wystarczy założyć bloga i już można puszczać swoje dzieua w eter. I jakże często odpowiedzią na krytykę staje się "nie musi być idealne, pisałem dla siebie". Pół biedy jeszcze, jeżeli taki tekst faktycznie wisi na jakimś zakurzonym blogu. Ale co robią takie uwagi pod tekstami na forach okołoliterackich czy serwisach poświęconych opowiadaniom? Chyba oczywiste jest, że publikując coś, nie możemy liczyć na wszechobecny zachwyt. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nasz tekst do gustu nie przypadnie. W najlepszym razie wytknie nam błędy, w najgorszym zostawi wulgarny komentarz, wycelowany personalnie w autora. Jeżeli ktoś boi się o swoje miękkie, różowe pośladki, polecam chować teksty do szuflady i od czasu do czasu serwować odczyt najbliższym. Do pisania trzeba mieć, wbrew pozorom, żelazne niektóre części ciała.
Ogółem to tyle. Najważniejsza refleksja? Bez krytyki nie ma rozwoju. Trzeba nauczyć się ją przyjmować, odsiewać przydatną od nieprzydatnej, i robić z niej użytek. Kiedy zaczniemy spoglądać na nią jak na coś, co możemy wykorzystać do samodoskonalenia, a nie jak na popis cudzego hejterstwa i elokwencji, będzie nam o wiele łatwiej.
Cóż to takiego jest? Zwrot ten obrasta swoistą legendą i bardzo często prosi się o "konstruktywną krytykę", czasami nie mając zielonego pojęcia, czym ona w zasadzie jest.
Ostatnimi czasy dość silny staje się trend mówiący, że wszelka krytyka jest niewskazana i zła. Pojawiają się nawet hasła twierdzące, że ona nigdy nie jest konstruktywna ani przydatna. Dla wszystkich, którzy próbują swoich sił w pisaniu, jest to... cóż... informacja bardzo zła. Bez krytyki rozwój literacki jest niemożliwy. Pisanie samemu sobie, do szuflady, dla wąskiego grona znajomych ma sens jako hobby. Jeżeli chcemy się rozwijać, potrzebujemy rzetelnego, surowego wytknięcia błędów. Z czego to wynika?
Każdy pisarz ma jakąś manierę. Popełnia w kółko te same błędy. Dotyczy to zarówno twórców już uznanych, jak i początkujących. W czym więc problem? Ano w tym, że jako (tak optymistycznie zakładam) oddani czytelnicy i zarazem początkujący twórcy nie dość, że sami z siebie walimy błąd na błędzie, to jeszcze powielamy błędy naszych mistrzów. I należy przy tym pamiętać - takiemu Sapkowskiemu czy Kingowi wolno robić błędy, a nam nie wolno ich powtarzać. Bo taki Sapkowski czy King pisać już umieją i ich twórczość ma tyle zalet, że błędy tracą znaczenie.
To teraz kilka podstawowych faktów.
1. Krytyka boli. Na początku zwłaszcza. Niekiedy jest chamska, niekiedy ironiczna, niekiedy niesprawiedliwa. Rada? Nie wiązać się za mocno z tekstem, nie zakładać, że każda literka i kropeczka musi być tam, gdzie ją postawiliśmy. Traktować tekst jako tworzywo, rozpaćkaną breję ciastoliny, którą dopiero będziemy formowali w coś sensownego. A krytyka ma nam w tym pomóc.
2. Krytyka jest ważniejsza dla autora niż dla krytykującego. Wielokrotnie spotykam się z taką sytuacją - poświęcam te kilka kwadransów na przeczytanie cudzego tekstu, szczegółową analizę z zaznaczeniem błędów i kilka zdań podsumowania, a zamiast "dziękuję" (które nawet nie musi być szczere), dostaję elaborat na temat hejterstwa, czepialstwa i marnowania tlenu oraz, jakże cennego, czasu autora na czytanie takich nikomu niepotrzebnych komentarzy. Wiadomość z ostatniej chwili: ktoś, kto czyta wrzucone w internet popisy grafomaństwa, z rzadka przekładane tekstami obiecującymi czy prawdziwymi perełkami, nic, kompletnie NIC nie zyskuje, tracąc jeszcze więcej czasu na naskrobanie kilku rad! Bo one są pomocne dla autora. Może je olać, może z nich skorzystać, może je po prostu przemyśleć i część uznać za słuszne, a część nie. Tylko należy się zastanowić, o ileż "popraw to, to i to" przydaje się bardziej od "super tekst, zapraszam na mojego blogaska pitu-pitu.blogi.pl <3".
3. Publikując narażamy się na krytykę. Internet sprawił, że publikacja własnych tekstów stała się banalnie prosta. Nie potrzeba oceny redaktora, czy coś się nadaje do wypuszczenia, czy nie. Wystarczy założyć bloga i już można puszczać swoje dzieua w eter. I jakże często odpowiedzią na krytykę staje się "nie musi być idealne, pisałem dla siebie". Pół biedy jeszcze, jeżeli taki tekst faktycznie wisi na jakimś zakurzonym blogu. Ale co robią takie uwagi pod tekstami na forach okołoliterackich czy serwisach poświęconych opowiadaniom? Chyba oczywiste jest, że publikując coś, nie możemy liczyć na wszechobecny zachwyt. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nasz tekst do gustu nie przypadnie. W najlepszym razie wytknie nam błędy, w najgorszym zostawi wulgarny komentarz, wycelowany personalnie w autora. Jeżeli ktoś boi się o swoje miękkie, różowe pośladki, polecam chować teksty do szuflady i od czasu do czasu serwować odczyt najbliższym. Do pisania trzeba mieć, wbrew pozorom, żelazne niektóre części ciała.
Ogółem to tyle. Najważniejsza refleksja? Bez krytyki nie ma rozwoju. Trzeba nauczyć się ją przyjmować, odsiewać przydatną od nieprzydatnej, i robić z niej użytek. Kiedy zaczniemy spoglądać na nią jak na coś, co możemy wykorzystać do samodoskonalenia, a nie jak na popis cudzego hejterstwa i elokwencji, będzie nam o wiele łatwiej.
Najczystsza prawda.
OdpowiedzUsuńEhh... Święta racja. Piszemy jakieś coś, a potem czekamy na pochwałę, bo przecież "włożyłem/am w to tyle trudu i czasu". Często nawet nie rozumiemy o czym piszemy, a żeby tylko było i nabijało "fejmy" i "lajki" na fb lub w innych grupach społecznościowych.
OdpowiedzUsuń