452: Wigilia w Nightwood - praca NicoleE (III miejsce)
Wigilia w Nightwood, według pamiętnika Alistaira
Nicole oznajmiła, że w tym roku spędzi Wigilię w Nightwood. Potem spojrzała uważnie na moją niewątpliwie zaskoczoną minę i mruknęła:
Nicole oznajmiła, że w tym roku spędzi Wigilię w Nightwood. Potem spojrzała uważnie na moją niewątpliwie zaskoczoną minę i mruknęła:
- Nieważne,
zobaczysz.
Mam taką nadzieję… Owszem, wiedziałem dlaczego wyjeżdża do
rodziny akurat w tych dniach każdego roku, ale nie miałem zielonego
pojęcia na czym to całe święto właściwie polega. Ani że nazywa się
akurat tak. Ani czemu teraz moja przyjaciółka woli zostać tutaj. Nie
powiedziała, a ja nie pytałem. Uznałem, że każdy ma prawo do tajemnic.
Nie wiedziałem też, że potrzeba aż tylu przygotowań…
Oczywiście najpierw trzeba było posprzątać. Nienawidzę tego. Wiem, że dla siedmiu ogromnych smoków, które przecież nie będą wszystkie mieszkać w jednej sali (nie śmiałbym nawet czegoś takiego zasugerować, nic, co choć odrobinę przypomina stajnię nie wchodzi w grę), wymagana jest spora liczba pomieszczeń (bo nie pokoi, to słowo zwyczajnie nie pasuje, gdy mówimy chociażby o wysokiej wieży, której ktoś nie skończył dzielić na piętra). Plus oczywiście piwnice i inne składy ze wszystkim, co można znaleźć na Wyprawach (i nie tylko), pokoje Nicole, a także najnowsze skrzydło, całe dla mnie… Wiem, że życie w mniejszym domu straciłoby sporo na komforcie, ale to wcale nie oznacza, że muszę uwielbiać odkurzanie tego wszystkiego.
Potem sporo kulinarnych rzeczy, przy których pomagałem jak umiałem, to znaczy starałem się nie przeszkadzać. Nie bardzo zrozumiałem jak ona pojmowała słowo „potrawy”… To znaczy, Nicole oznajmiła, że przygotuje dwanaście potraw. Ale pod koniec tego kuchennego szaleństwa samych sałatek śledziowych rybnych naliczyłem siedem. Do tego jeszcze jakaś inna ryba, zwana karpiem, na trzy sposoby przyrządzona, plus czerwona zupa (twierdzi, że to z buraków), kapusta i grzyby w cieście, kapusta z grochem bez ciasta, grzyby bez kapusty w cieście… Jeszcze sporo innych drobiazgów, ogółem jak dla mnie dużo więcej niż dwanaście. Ale jak zapytałem o te sałatki, to popatrzyła na mnie jakoś dziwnie i odparła:
Nie wiedziałem też, że potrzeba aż tylu przygotowań…
Oczywiście najpierw trzeba było posprzątać. Nienawidzę tego. Wiem, że dla siedmiu ogromnych smoków, które przecież nie będą wszystkie mieszkać w jednej sali (nie śmiałbym nawet czegoś takiego zasugerować, nic, co choć odrobinę przypomina stajnię nie wchodzi w grę), wymagana jest spora liczba pomieszczeń (bo nie pokoi, to słowo zwyczajnie nie pasuje, gdy mówimy chociażby o wysokiej wieży, której ktoś nie skończył dzielić na piętra). Plus oczywiście piwnice i inne składy ze wszystkim, co można znaleźć na Wyprawach (i nie tylko), pokoje Nicole, a także najnowsze skrzydło, całe dla mnie… Wiem, że życie w mniejszym domu straciłoby sporo na komforcie, ale to wcale nie oznacza, że muszę uwielbiać odkurzanie tego wszystkiego.
Potem sporo kulinarnych rzeczy, przy których pomagałem jak umiałem, to znaczy starałem się nie przeszkadzać. Nie bardzo zrozumiałem jak ona pojmowała słowo „potrawy”… To znaczy, Nicole oznajmiła, że przygotuje dwanaście potraw. Ale pod koniec tego kuchennego szaleństwa samych sałatek śledziowych rybnych naliczyłem siedem. Do tego jeszcze jakaś inna ryba, zwana karpiem, na trzy sposoby przyrządzona, plus czerwona zupa (twierdzi, że to z buraków), kapusta i grzyby w cieście, kapusta z grochem bez ciasta, grzyby bez kapusty w cieście… Jeszcze sporo innych drobiazgów, ogółem jak dla mnie dużo więcej niż dwanaście. Ale jak zapytałem o te sałatki, to popatrzyła na mnie jakoś dziwnie i odparła:
- To są śledzie, jedna potrawa. Każdy ze
smoków zażyczył sobie inne składniki.
A właśnie, nie wspomniałem, że
tego wszystkiego było po prostu dużo. Na szczęście Nicole miała
kompetentną pomoc w postaci całego stadka znajomych skrzatów. Te małe
dranie pracują za mleko i ciastka, a nazywam je tak, bo bardzo chętnie
kradną różne rzeczy, nazywając to „małą premią”. Udało mi się jednak, ze
sporą pomocą ze strony Lenory, oduczyć je tego zwyczaju. Tak, obecność
smoczycy Wojny pomaga w tłumaczeniu różnych rzeczy…
I nadszedł wreszcie ten dzień…
Rano okazało się, że to nie koniec przygotowań, potrzebne są świąteczne dekoracje.
Nicole powiedziała:
I nadszedł wreszcie ten dzień…
Rano okazało się, że to nie koniec przygotowań, potrzebne są świąteczne dekoracje.
Nicole powiedziała:
- Przynieś lampki z piwnic, część rozwieś gdzieś na
ścianach, ale ładnie ma być, Altair ci pomoże.
W sumie ubodło mnie, że
uznawała zmysł estetyczny i umiejętności dekoratorskie smoka za
przewyższające moje, ale to akurat zadanie było łatwizną. Całkiem sporo
światełek (i innych ozdóbek też) trafiało tutaj podczas zeszłych świąt,
przywlekane przez smoki (naprawdę nie wiem, skąd one to wyciągają, ale
podobno notorycznie okradają jakąś chatkę). A do moich obowiązków
podczas nieobecności pani domu należało też odbieranie i odpowiednie
rozdysponowanie przynoszonych przez gady skarbów. Innymi słowy, to przez
moje ręce przeszły te szpargały, zanim trafiły do pudeł, przez co znam,
pamiętam ich Prawdziwe Imiona. A że udzieliła mi się panująca w całym
domostwie atmosfera pośpiechu i gorączkowych przygotowań (czemu zostawia
całą tę dekorację na ostatnią chwilę?), nie namyślając się wiele,
Wezwałem potrzebne mi ozdóbki. Wedle życzenia, przede mną na podłodze
pojawiło się naręcze choinkowych lampek, ale, co mnie kompletnie
zaskoczyło, towarzyszył temu okropny rumor. Nie miałem pojęcia co się
stało, co poszło źle i dlaczego, póki nie usłyszałem jak Vanilor
krzyczy:
- Piwnica!
Natychmiast wypuściłem skrzydła i poleciałem sprawdzić co też się właściwie stało. Udało mi się przy tym wyprzedzić Vanilora, czego bym sobie w każdym innym momencie pogratulował (w końcu co smok Powietrza, z definicji jest szybkim lotnikiem). Ale akurat w tej chwili przeklinałem mój „geniusz”. W ciągu roku korzystania z piwnic poukładane jedne na drugich pakunki przemieszczają się, zmieniając warstwy. A że świąteczne ozdoby nie są zbytnio potrzebne podczas pozostałych miesięcy, wylądowały na samym dole. Wezwanie lampek spowodowało, że zawierające je pudło znienacka stało się puste, co z kolei było przyczyną wpadnięcia do niego… ogółem wszystkiego, co stało na nim.
Przy pomocy Vanilora i bezczelnie wykorzystując siłę Lenory udało mi się jakoś doprowadzić piwnicę do stanu użyteczności. Niestety, bezpowrotnie straciliśmy bombki. Spytałem Nicole czy nie mogła by ich naprawić, wyśpiewując odpowiednie zaklęcie. Ta spiorunowała mnie wzrokiem, po czym warknęła:
Natychmiast wypuściłem skrzydła i poleciałem sprawdzić co też się właściwie stało. Udało mi się przy tym wyprzedzić Vanilora, czego bym sobie w każdym innym momencie pogratulował (w końcu co smok Powietrza, z definicji jest szybkim lotnikiem). Ale akurat w tej chwili przeklinałem mój „geniusz”. W ciągu roku korzystania z piwnic poukładane jedne na drugich pakunki przemieszczają się, zmieniając warstwy. A że świąteczne ozdoby nie są zbytnio potrzebne podczas pozostałych miesięcy, wylądowały na samym dole. Wezwanie lampek spowodowało, że zawierające je pudło znienacka stało się puste, co z kolei było przyczyną wpadnięcia do niego… ogółem wszystkiego, co stało na nim.
Przy pomocy Vanilora i bezczelnie wykorzystując siłę Lenory udało mi się jakoś doprowadzić piwnicę do stanu użyteczności. Niestety, bezpowrotnie straciliśmy bombki. Spytałem Nicole czy nie mogła by ich naprawić, wyśpiewując odpowiednie zaklęcie. Ta spiorunowała mnie wzrokiem, po czym warknęła:
- Nie teraz, nie przed kolędami.
No tak,
zapomniałem. Czekał ją występ na koncercie, czyli następnego dnia po
Wigilii jej głos musiał być idealny. A takie czary dość poważnie go
uszkadzają.
Najwidoczniej ubrana choinka nie stoi zbyt wysoko na liście jej priorytetów. Choć jeszcze wczoraj przekonywała mnie, że drzewko musi być jak największe (całe szczęście, że nie musiałem targać tego potwora z lasu, ale od czego ma się smoki Powietrza i Wojny?), żeby zmieścić na nim te wszystkie bombki, dzisiaj spojrzała na smętne resztki ocalałe z piwnicznej apokalipsy i zaordynowała:
Najwidoczniej ubrana choinka nie stoi zbyt wysoko na liście jej priorytetów. Choć jeszcze wczoraj przekonywała mnie, że drzewko musi być jak największe (całe szczęście, że nie musiałem targać tego potwora z lasu, ale od czego ma się smoki Powietrza i Wojny?), żeby zmieścić na nim te wszystkie bombki, dzisiaj spojrzała na smętne resztki ocalałe z piwnicznej apokalipsy i zaordynowała:
- Rozwieś lampki
na choince, będą musiały wystarczyć.
W pewnym momencie (stawiałbym na tę chwilę, kiedy w piwnicy ratowałem paczki) Nicole chyba wypiła za dużo ajerkoniaku… Gdy bowiem popatrzyła na ustrojoną choinkę, uznała, że musi zrobić jej zdjęcie, „na pamiątkę", a ja miałbym… nie, to przecież totalny absurd był, cieszę się, że to zrozumiała… a chciała, żebym wzleciał na sam czubek drzewka i tam zapozował do fotografii jako anioł… dobrze, że dała sobie wytłumaczyć, że ciemne skrzydła jakoś nie pasowałyby do całości, a innych przecież nie mam.
A, i przyznała się. Wypiła „coś niecoś”, jak to ujęła, „z rozpaczy, no bo przecież ci mówiłam, przynieś, wiedziałam, że tak będzie, wszystko przepadło” i takie tam. Zanim wróciłem i okazało się, że niewiele straciliśmy, pijaństwo już było faktem.
Poleciałem szybko po naszą sąsiadkę, czarodziejkę, aby doprowadziła Nicole do stanu używalności. Czekała nas w końcu ważna, świąteczna kolacja. Poprosiłem smoki, aby w międzyczasie dokończyły dekoracje i schowały resztę ajerkoniaku.
I jakoś tak upłynął czas do wieczora. Gdy ostatnie zaklęcie zostało wypowiedziane, na niebie rozbłysła pierwsza gwiazdka. Czarodziejka zerwała się i pomknęła do siebie, przytomniejsza już Nicole powiedziała, że powinniśmy już zaczynać. Tradycja jakaś czy coś… To chyba jakiś wieczór tradycji (wiem, rychło w czas się zorientowałem).
Kolejną sprawą były życzenia. Trochę dziwne. W końcu oboje przyjaźnimy się już tyle czasu, że każde z nas wie, o czym marzy to drugie. Nie musieliśmy tego wypowiadać, a mimo to… Mimo to wypowiedziane w takim dniu, w takim miejscu (pod potwornie ogromniastą choinką, obok smoków, które tez oczywiście swobodnie mieściły się pod drzewkiem, wspominałem już, jakie było wielkie?), znaczyło jakby więcej. Jakby była pewność, że się spełni.
Potem ogarnął nas szał konsumpcji.
A potem z sufitu spadły źle przymocowane lampki.
Do listy ofiar dzisiejszego dnia musieliśmy dopisać część zastawy, dwa stoły i sporo krzeseł (poprzewracane przez spanikowanego smoka, przez grzeczność nie wspomnę którego).
W kiepskich humorach udaliśmy się na spoczynek (znaczy tak Altair powiedział, proponując, żebyśmy z tego powodu prezenty zostawili na jutro rano, w celu poprawienia sobie nastroju na nowy dzień pełen sprzątania połamanych mebli, pomysł przeszedł autorytarna decyzją Nicole), a raczej wszyscy inni poza mną czuli się właśnie w ten sposób.
To w końcu była moja pierwsza Wigilia w Nightwood, nic nie mogło zepsuć mi nastroju. No, chyba że kiepski prezent, ale to się jutro okaże…
W pewnym momencie (stawiałbym na tę chwilę, kiedy w piwnicy ratowałem paczki) Nicole chyba wypiła za dużo ajerkoniaku… Gdy bowiem popatrzyła na ustrojoną choinkę, uznała, że musi zrobić jej zdjęcie, „na pamiątkę", a ja miałbym… nie, to przecież totalny absurd był, cieszę się, że to zrozumiała… a chciała, żebym wzleciał na sam czubek drzewka i tam zapozował do fotografii jako anioł… dobrze, że dała sobie wytłumaczyć, że ciemne skrzydła jakoś nie pasowałyby do całości, a innych przecież nie mam.
A, i przyznała się. Wypiła „coś niecoś”, jak to ujęła, „z rozpaczy, no bo przecież ci mówiłam, przynieś, wiedziałam, że tak będzie, wszystko przepadło” i takie tam. Zanim wróciłem i okazało się, że niewiele straciliśmy, pijaństwo już było faktem.
Poleciałem szybko po naszą sąsiadkę, czarodziejkę, aby doprowadziła Nicole do stanu używalności. Czekała nas w końcu ważna, świąteczna kolacja. Poprosiłem smoki, aby w międzyczasie dokończyły dekoracje i schowały resztę ajerkoniaku.
I jakoś tak upłynął czas do wieczora. Gdy ostatnie zaklęcie zostało wypowiedziane, na niebie rozbłysła pierwsza gwiazdka. Czarodziejka zerwała się i pomknęła do siebie, przytomniejsza już Nicole powiedziała, że powinniśmy już zaczynać. Tradycja jakaś czy coś… To chyba jakiś wieczór tradycji (wiem, rychło w czas się zorientowałem).
Kolejną sprawą były życzenia. Trochę dziwne. W końcu oboje przyjaźnimy się już tyle czasu, że każde z nas wie, o czym marzy to drugie. Nie musieliśmy tego wypowiadać, a mimo to… Mimo to wypowiedziane w takim dniu, w takim miejscu (pod potwornie ogromniastą choinką, obok smoków, które tez oczywiście swobodnie mieściły się pod drzewkiem, wspominałem już, jakie było wielkie?), znaczyło jakby więcej. Jakby była pewność, że się spełni.
Potem ogarnął nas szał konsumpcji.
A potem z sufitu spadły źle przymocowane lampki.
Do listy ofiar dzisiejszego dnia musieliśmy dopisać część zastawy, dwa stoły i sporo krzeseł (poprzewracane przez spanikowanego smoka, przez grzeczność nie wspomnę którego).
W kiepskich humorach udaliśmy się na spoczynek (znaczy tak Altair powiedział, proponując, żebyśmy z tego powodu prezenty zostawili na jutro rano, w celu poprawienia sobie nastroju na nowy dzień pełen sprzątania połamanych mebli, pomysł przeszedł autorytarna decyzją Nicole), a raczej wszyscy inni poza mną czuli się właśnie w ten sposób.
To w końcu była moja pierwsza Wigilia w Nightwood, nic nie mogło zepsuć mi nastroju. No, chyba że kiepski prezent, ale to się jutro okaże…
0 komentarze:
Twój komentarz będzie widoczny po akceptacji administratorki gazetki.