564: Warsztaty literackie: Trudne dobrego początki
W zasadzie chciałam o krytyce, ale ten temat może jeszcze trochę poczekać. Lepiej napiszmy coś w końcu, hmmm? Bo od teoryzowania nikt jeszcze pisarzem nie został. Od pisania też większości osób się nie udaje, no ale... załóżmy.
Niejednokrotnie bywa tak, że najtrudniejszym momentem tworzenia opowiadania jest jego rozpoczęcie. Wynika to z prostego faktu - często zdarza się, że wymyślając historię, robimy to od środka. Zwłaszcza, gdy owa historia rodzi się w wyniku nagłego, kreatywnego olśnienia - bierze początek od jakiegoś obrazu, sceny, idei, która następnie rozrasta się na wszystkie strony, przybierając bardziej znośną, łatwiejszą do ogarnięcia postać. W efekcie takich właśnie "olśnień" powstają nam jednak sekwencje zdarzeń, które często wymagają rozbudowania o dodatkowe elementy - a najtrudniejszym z nich jest chyba "jak do tego doszło?". Konstruując tekst nie można za bardzo bujać w obłokach. Wszystko musi być konsekwentne, dopasowane i wynikać z ciągów przyczynowo-skutkowych, determinujących fabułę.
Generalnie rzecz ujmując, istnieją dwa dobre sposoby na rozpoczęcie tekstu.
Początek może stanowić łagodne wprowadzenie w świat przedstawionych wydarzeń i dość standardowe w tym przypadku jest rozpoczęcie od opisu przyrody, warunków atmosferycznych, krajobrazu, ewentualnie jakiś nie do końca określonych poczynań postaci.
Rozpoczęcie to ma jedną, zasadniczą wadę. Zwykle nie jest w żadnym razie porywające. Nie wciągnie czytelnika, nie skupi jego uwagi, nie chwyci go w pazury. A o to przecież przy pisaniu chodzi. Złapać za łeb biedną ofiarę, która spojrzała na nasze dzieło i wypuścić ją dopiero po ostatniej kropce, najlepiej wymiętą i pogrążoną w zachwycie, który sprawi, że przez najbliższe dni będzie poruszać się niczym zombie, ze wzrokiem wbitym w niebyt i głową pełną wspomnień po lekturze.
Nie oznacza to, że nie można napisać dobrego rozpoczęcia tego typu. Trzeba po prostu bardziej się postarać. Taki opis musi mieć w sobie pasję i dynamikę. Za przykład niech posłuży cytat:
Zanim zaczęło padać, w Dolinie Rivien rozpętało się istne piekło. Wpierw uderzył wiatr; smagnął jak biczem, przetoczył się przez dolinę i porywając tumany pyłu i kurzu na gościńcu, z wyciem wpadł pomiędzy drzewa. Niebo eksplodowało. (autor: Nameless One)
Istnieje też drugi typ początku, który polega na wrzucenie czytelnika w środek zdarzeń. Bodajże najsłynniejszym (i chyba najlepszym) przykładem takiego otwarcia jest pierwsze zdanie opowiadania "Kwestia ceny" autorstwa Andrzeja Sapkowskiego: Wiedźmin miał nóż na gardle. Chodzi po prostu o to, aby to pierwsze zdanie fascynowało, a nie wyjaśniało zbyt wiele. Wyjaśnimy, gdy czytelnik już wpadnie w naszą pajęczą sieć i będzie owładnięty tylko myślą: "No, ale co dalej? Co będzie dalej? Szybciej, szybciej, CO DALEJ?".
Jednym z najskuteczniejszych sposobów na zarżnięcie potencjalnie dobrego początku jest kurczowe trzymanie się chronologii albo rzeczywistego ciągu wydarzeń. Pierwsza scena może być równie dobrze wycinkiem, wyrwanym ze środka opowiadania albo zakończeniem całej historii, podanym na początku tekstu traktującym o tym, jak do tego doszło. Albo senną wizją. Najważniejsze, aby zainteresowała i wciągnęła. O resztę będziemy martwić się później.
Chyba najgorszym, co można zrobić, jest rozpoczęcie tekstu od opisania świata przedstawionego, z podaniem jego geografii, historii i zasad funkcjonowania. Wspominałam już o tym przy okazji prologu do warsztatów, bo ta maniera jest bardzo charakterystyczna dla wielu "wiekopomnych powieści", zwłaszcza tych napisanych przez bardzo młodych aućtorów. Tego błędu należy się wystrzegać za wszelką cenę. Konstrukcja świata przedstawionego powinna w naturalny sposób wynikać z narracji, a nie być podana na talerzu. Traktowanie czytelnika jak potencjalnego debila zwykle skutkuje niezwykle efektywnym zarżnięciem całego potencjału tekstu.
Ważne też, aby nie przedobrzyć. Jeżeli chcemy opisać na przykład miasto w nocy i zależy nam na zbudowaniu odpowiedniego nastroju, to na litość bogów, nie wrzucajmy do tego miasta wszystkich możliwych, wytartych do cna atrybutów, poczynając od samotnych latarni i mgły, a kończąc na gazetach pędzonych po chodnikach przez wiatr. Proszę, dla podkreślenia wagi odpowiedniej budowy nastroju, kolejny cytat:
Słoneczny dzień już od kilku godzin pokryła mroczna zasłona nocy. Powietrze, mimo sierpniowej pory, nieprzyjemnie chłodziło ręce i twarz. Wąską uliczkę oświetlały małe latarnie, pozostawiając uczucie niedosytu. Nieznacznie spękany asfalt i – wyłożona chyba ze sto lat temu – kostka pobocza odbijały echo powolnych kroków. Było już dawno po drugiej w nocy, kiedy opustoszałe zakątki miasteczka znów rozbrzmiały odgłosem miękkich, sportowych butów. Psy czatujące w pobliskich śmietnikach czujnie nadstawiły uszu. Małe, pracownicze miasteczko, za dnia ciasne i tłoczne, w nocy sprawiało wrażenie widma. (źródło: fahrenheit.net.pl, autor anonimowy)
Pomijając już ogromne nagromadzenie błędów w tym tekście i pierwsze zdanie, które zasługuje na poczesne miejsce jako cytat na pierwszej stronie wszystkich książek z zakresu astrofizyki, taki wstęp jest po prostu nudny, przegadany i na pewno nie porywa.
Jeszcze słowo podsumowania: warto rozpoczęciu opowiadania poświęcić nieco czasu. Pod wieloma względami to właśnie powinien być najlepszy fragment tekstu. Jeżeli spalimy początek, na dalszą część mało kto popatrzy. Należy zawsze o tym pamiętać.
0 komentarze:
Twój komentarz będzie widoczny po akceptacji administratorki gazetki.