595: Z drugiej strony medalu: o krytyce słów kilka - artykuł od The*Darkness
Poniższy artykuł jest przykładowym artykułem, który The*Darkness dołączyła do zgłoszenia do Ekipy. Jest to tekst bez wątpienia wart uwagi, toteż publikujemy go i życzymy miłej lektury.
Niedawno w Gazetce ukazał się artykuł o krytyce, który zainteresował mnie na tyle że aż kliknęłam w nagłówek i zagłębiłam się w lekturze. Tekst wzbudził we mnie, nie ukrywam, odczucia mieszane, bo chociaż napisany jest dość krótko i na temat, a wspomniane w nim zjawiska rzeczywiście mogą mieć miejsce – w moim skromnym odczuciu ukazuje zagadnienie w bardzo dziwnym świetle. To głównie ów szczególny, zdaje mi się, nieco jednostronny punkt widzenia anonimowego autora wywołał u mnie lekki dysonans, który skłonił mnie do przelania swoich nie tyle wątpliwości, ile spostrzeżeń na ten temat na klawiaturę. Chociaż miał wyjść z tego krótki komentarz prezentujący mój skromny pogląd – powstał twór nieco dłuższy, który jak sądzę można śmiało uznać za rozwinięcie, vel kontr-artykuł do tamtej publikacji. Przed dalszą lekturą zapraszam do zapoznania się z nią, inaczej poniższy tekst wydać się może cokolwiek niezrozumiały:
Warsztaty literackie: „Mamo, tato, a ten…”
Zacznę może od tego, że nie zgodzę już z trzecim akapitem przedmowy autorki, mówiącym o pojawiającym się trendzie na szkalowanie krytyki. Osobiście odniosłam raczej wrażenie, że jest wręcz na odwrót: wiele osób ma parcie na "bycie krytykiem", a wynajdywanie błędów innych staje się ostatnie nieco... Wynaturzoną
modą.
Największy problem leży jednak nie w tym, że to autor nie zna pojęcia "konstruktywna krytyka", ale w tym, że z owym terminem problem ma sam piszący komentarze. Niejednokrotnie spotkałam się z podejściem "ha, zgnoję go" (zupełnie jakby możliwość komentowania była źródłem irracjonalnego poczucia władzy i wyższości), w którym wytykanie nawet najmniejszych potknięć miało tyle wspólnego z konstruktywnością, że co najwyżej obok niej stało w czasach zamierzchłych.
Chociaż bynajmniej nie twierdzę, że to potrafię - nie dla mnie ulega wątpliwości, że należycie krytykować trzeba umieć. Surowe standardy i wysokie wymagania oceniających są dobre jedynie pod warunkiem, że potrafią oni ubrać je w niepozbawione szacunku dla pracy twórcy słowa (o ile oczywiście ta praca jest w dziele w ogóle widoczna). Nikt nie lubi gdy wytyka mu się błędy, bardzo często powoduje to silne emocje nad którymi nie każdy jest w stanie zapanować - stąd winno się formułować swoje zdanie choć dosadnie, to taktownie. Myślę, że to jest właśnie kluczem do konstruktywnych komentarzy - szacunek dla „rozmówcy” oraz szczypta dobrej woli i rozumu. To coś, czego w internecie zaczyna brakować coraz bardziej, notabene.
Odnosząc się jednak do kolejnej tezy zawartej w artykule: uważam, że jak w każdej cywilizowanej dyskusji autor ma prawo otwarcie wyrazić swoje zdanie na temat opinii innych a nawet wejść z nimi w dysputę, jeżeli uważa jakiś "zarzut" za niesprawiedliwy bądź po prostu nie zgadza się z daną opinią. Nie czarujmy się również, nie w porządku jest wymagać od twórców by słuchali niczym potulne baranki kiedy ktoś - mimo celnych uwag - po prostu ich obraża. Oczywiście pomijam już sytuację, w której ktoś rzuci nad "dziełem" kilka lichych epitetów, nie podając przy tym ani jednego argumentu dlaczego tak sądzi: trzeba wiedzieć, kiedy warto wszcząć takową dysputę – nie zawsze bowiem jest w tym sens.
Jeśli już poruszyłam kwestię celowości: jeszcze jedna ważna w moim odczuciu rzecz - nie tyle dla autora, ile dla samego krytykującego. Myślę że trzeba wyważyć, który tekst warto komentować, a który nie. Chociaż zdarzają się autorzy irracjonalnie proszący o wytknięcie błędów gdy wcale widzieć ich nie chcą, to niestety w dobie dzisiejszego Internetu dzieci i młode osoby puszczają, jak to zostało ujęte, "dzieua w eter" niejednokrotnie bez żadnej kontroli czy nadzoru rodziców. Jednak bądźmy szczerzy, że nie oczekują one ani krytyki, ani samorozwoju. Chcą jedynie pochwalić się tym, co zrobiły. Tak więc warto czasem zostawić swoją opinię dla siebie, by nie była ona tylko pustym peanem na cześć naszej zdolności wyłapywania błędów lub powodem łez nieznanej nam kilkuletniej dzieciny. Może kiedyś dorośnie do tego, by docenić krytyczne słowa, a może nie. Tylko cóż nam do tego?
Na zakończenie tej nieco rozwlekłej opinii (której notabene konstruktywnie krytykować w razie potrzeby nie omieszkajcie) pozwolę sobie odesłać zainteresowanych do pewnego starego artykułu autorstwa Ithilloth. Bardzo zwięźle ujmuje tam kilka interesujących aspektów tego, co znaczy "konstruktywność" w krytyce. Sądzę, że jest wart lektury.
Dekonstruktywizm
Niedawno w Gazetce ukazał się artykuł o krytyce, który zainteresował mnie na tyle że aż kliknęłam w nagłówek i zagłębiłam się w lekturze. Tekst wzbudził we mnie, nie ukrywam, odczucia mieszane, bo chociaż napisany jest dość krótko i na temat, a wspomniane w nim zjawiska rzeczywiście mogą mieć miejsce – w moim skromnym odczuciu ukazuje zagadnienie w bardzo dziwnym świetle. To głównie ów szczególny, zdaje mi się, nieco jednostronny punkt widzenia anonimowego autora wywołał u mnie lekki dysonans, który skłonił mnie do przelania swoich nie tyle wątpliwości, ile spostrzeżeń na ten temat na klawiaturę. Chociaż miał wyjść z tego krótki komentarz prezentujący mój skromny pogląd – powstał twór nieco dłuższy, który jak sądzę można śmiało uznać za rozwinięcie, vel kontr-artykuł do tamtej publikacji. Przed dalszą lekturą zapraszam do zapoznania się z nią, inaczej poniższy tekst wydać się może cokolwiek niezrozumiały:
Warsztaty literackie: „Mamo, tato, a ten…”
Zacznę może od tego, że nie zgodzę już z trzecim akapitem przedmowy autorki, mówiącym o pojawiającym się trendzie na szkalowanie krytyki. Osobiście odniosłam raczej wrażenie, że jest wręcz na odwrót: wiele osób ma parcie na "bycie krytykiem", a wynajdywanie błędów innych staje się ostatnie nieco... Wynaturzoną
modą.
Największy problem leży jednak nie w tym, że to autor nie zna pojęcia "konstruktywna krytyka", ale w tym, że z owym terminem problem ma sam piszący komentarze. Niejednokrotnie spotkałam się z podejściem "ha, zgnoję go" (zupełnie jakby możliwość komentowania była źródłem irracjonalnego poczucia władzy i wyższości), w którym wytykanie nawet najmniejszych potknięć miało tyle wspólnego z konstruktywnością, że co najwyżej obok niej stało w czasach zamierzchłych.
Chociaż bynajmniej nie twierdzę, że to potrafię - nie dla mnie ulega wątpliwości, że należycie krytykować trzeba umieć. Surowe standardy i wysokie wymagania oceniających są dobre jedynie pod warunkiem, że potrafią oni ubrać je w niepozbawione szacunku dla pracy twórcy słowa (o ile oczywiście ta praca jest w dziele w ogóle widoczna). Nikt nie lubi gdy wytyka mu się błędy, bardzo często powoduje to silne emocje nad którymi nie każdy jest w stanie zapanować - stąd winno się formułować swoje zdanie choć dosadnie, to taktownie. Myślę, że to jest właśnie kluczem do konstruktywnych komentarzy - szacunek dla „rozmówcy” oraz szczypta dobrej woli i rozumu. To coś, czego w internecie zaczyna brakować coraz bardziej, notabene.
Odnosząc się jednak do kolejnej tezy zawartej w artykule: uważam, że jak w każdej cywilizowanej dyskusji autor ma prawo otwarcie wyrazić swoje zdanie na temat opinii innych a nawet wejść z nimi w dysputę, jeżeli uważa jakiś "zarzut" za niesprawiedliwy bądź po prostu nie zgadza się z daną opinią. Nie czarujmy się również, nie w porządku jest wymagać od twórców by słuchali niczym potulne baranki kiedy ktoś - mimo celnych uwag - po prostu ich obraża. Oczywiście pomijam już sytuację, w której ktoś rzuci nad "dziełem" kilka lichych epitetów, nie podając przy tym ani jednego argumentu dlaczego tak sądzi: trzeba wiedzieć, kiedy warto wszcząć takową dysputę – nie zawsze bowiem jest w tym sens.
Jeśli już poruszyłam kwestię celowości: jeszcze jedna ważna w moim odczuciu rzecz - nie tyle dla autora, ile dla samego krytykującego. Myślę że trzeba wyważyć, który tekst warto komentować, a który nie. Chociaż zdarzają się autorzy irracjonalnie proszący o wytknięcie błędów gdy wcale widzieć ich nie chcą, to niestety w dobie dzisiejszego Internetu dzieci i młode osoby puszczają, jak to zostało ujęte, "dzieua w eter" niejednokrotnie bez żadnej kontroli czy nadzoru rodziców. Jednak bądźmy szczerzy, że nie oczekują one ani krytyki, ani samorozwoju. Chcą jedynie pochwalić się tym, co zrobiły. Tak więc warto czasem zostawić swoją opinię dla siebie, by nie była ona tylko pustym peanem na cześć naszej zdolności wyłapywania błędów lub powodem łez nieznanej nam kilkuletniej dzieciny. Może kiedyś dorośnie do tego, by docenić krytyczne słowa, a może nie. Tylko cóż nam do tego?
Na zakończenie tej nieco rozwlekłej opinii (której notabene konstruktywnie krytykować w razie potrzeby nie omieszkajcie) pozwolę sobie odesłać zainteresowanych do pewnego starego artykułu autorstwa Ithilloth. Bardzo zwięźle ujmuje tam kilka interesujących aspektów tego, co znaczy "konstruktywność" w krytyce. Sądzę, że jest wart lektury.
Dekonstruktywizm
Brawo. Może wreście skączy się wszechobecne gnojenie, bo czasami jak czytam pomysły dzieci z podctawówki, to komentarze wyglądają, jakby pisały je osoby chcące sie jedynie pośmiać.
OdpowiedzUsuń