597: Lektury na wakacje
Wakacje. Czas odpoczynku i relaksu. Płynące leniwie dni, spędzane wśród przyjemności, na które zwykle nie ma wystarczająco wiele czasu. Można wtedy połowić ryby, wylegiwać się w blasku słońca albo nadrabiać czytelnicze zaległości. I właśnie dla miłośników tej ostatniej formy wypoczynku powstał poniższy artykuł, a w zasadzie krótki spis. Nie przedstawia on pozycji najnowszych czy należących do jednego konkretnego typu. To po prostu luźny, zupełnie subiektywny dobór pozycji, po które warto sięgnąć.
Pieśni Umierającej Ziemi - antologia
Nabrzmiałe, czerwone słońce zniża się nad światem. Niekiedy na jego powierzchni pojawiają się ciemne plamy. Pewnego dnia - już wkrótce - umrze, pochłaniając planetę, po której stąpasz.
Tak w przybliżeniu wygląda sytuacja mieszkańców Umierającej Ziemi, wykreowanej przez Jacka Vance'a. "Pieśni..." to zbiór opowiadań, napisanych w hołdzie jego twórczości przez innych wybitnyh fantastów. Nazwiska, znane zagorzałym fanom fantastyki - Gaiman, Martin, Hand, Resnick, Shepard, Waldrop - to tylko jeden z powodów, by sięgnąć po tę pozycję. Świat wykreowany przez Vance'a sam w sobie jest fascynujący i niepowtarzalny, a twórcom udało się zachować jego niezwykły klimat.
Każde opowiadanie to autonomiczna historia. Przenosimy się w czasie i przestrzeni. Stajemy naprzeciw niezwykłym bestiom. Spotykamy wielkich magów, szlachetnych herosów, ale też złoczyńców, wśród nich zaś najsłynniejszego chyba z bohaterów Vance'a, Cugela Sprytnego.
Gatunkowo książka - jak wszystkie z cyklu "Umierającej Ziemi" - klasyfikowana jest jako science fantasy. Dzieje się w przyszłości tak odległej, że technologia dawno już przekroczyła poziom, na którym możliwe jest jej opisanie przy dostępnych nam środkach językowych. Dlatego została ona przedstawiona jako magia i w zasadzie mamy pełną dowolność interpretacji. Pelgran może być zarówno mitycznym potworem jak i gatunkiem powstałym w wyniku mutacji sępów po nuklearnej zagładzie. Działanie magii można wyjaśnić istnieniem rozproszonych w powietrzu nanobotów lub też odrzucić na bok rozsądek i po prostu rozkoszować się bogactwem i oryginalnością zaklęć. Dzięki temu zbiór przypadnie do gustu tak miłośnikom fantasy, jak i science fiction.
Wpuść mnie - J. A. Lindqvist
Wielokrotnie nagradzany, zekranizowany tak przez Szwedów, jak i Amerykanów debiut. Frapująca powieść psychologiczna i znakomity horror w jednym. Opowieść o Oskarze, chłopcu dręczonym i odrzucanym przez rówieśników, który zaprzyjaźnia się z Eli - swoją dwunastoletnią sąsiadką, zarażoną wampiryzem. Chociaż na pierwszy rzut oka streszczenie może kojarzyć się z tandetą w stylu Zmierzchu, w rzeczywistości ta książka jest zupełnie inna. Mroczna. Chwilami wręcz dusząca. Przytłaczająca. Z rodzaju tych, które chwytają w szpony, wgniatają człowieka w ziemię i przynoszą prawdziwe katharsis w swojej pierwotnej formie - chrzest ogniem, oczyszczenie przez cierpienie.
Dla osób zainteresowanych Skandynawią dodatkowym smaczkiem będzie bogata otoczka obyczajowa powieści. Bo chociaż Szwedzi są do nas raczej podobni - było, nie było, także krąg kultury europejskiej - różnią się jednak w pewnych szczegółach. Być może kogoś kwestia tego, dlaczego przed lekcją wychowania fizycznego uczniowie stoją na śniegu w krótkich spodenkach zainteresują na tyle, że skłoni go do bliższego zapoznania się z kulturą Szwecji.
Również sam sposób, w jaki napisana została powieść, jest typowy dla Skandynawii. Chodzi mi tu o raczej subtelne kwestie językowe, ale kto czyta popularne ostatnio, szwedzkie kryminały powinien zrozumieć, w czym rzecz. Po prostu widać, że powieść napisał Szwed. Nawet w przekładzie.
Za garść czerwońców - R. Foryś
Pozycja znacznie luźniejsza, szczególnie intrygująca dla miłośników historii i wartkiej akcji. Składa się z trzech części, a każda z nich to de facto osobna historia. Całość dzieje się w siedemnastowiecznej Polsce, czyli dość niespokojnym okresie zmierzchu potęgi Rzeczpospolitej, gdy nad Dnieprem zaczyna rozpalać się iskra kozackich buntów, magnaci i szlachta rozdzierają kraj na wrogie stronnictwa, a wymiar sprawiedliwości nic nie może wobec bogatych i obdarzonych protektoratem możnych. W tych niespokojnych czasach anarchii pałęta się niejaki Joachim Hirsz - królewski instygator, syn czarownicy, specjalista do spraw zbrodni związanych z czarną magią, sam mający konszachty z demonami.
W tych opowieściach najważniejsza jest akcja - szybka, niejednokrotnie poplątana i zaskakująca. Nie wiadomo, co przyniesie kolejna strona. Podejrzani stają się wspólnikami w rozwiązywaniu nici spisków, przyjaciele zdradzają, niepozorni okazują się pociągać za sznurki. Nie można także autorowi odmówić rozeznania w temacie Rzeczpospolitej szlacheckiej. I zarazem trudno się dziwić, zważywszy, że z wykształcenia jest on historykiem. Barwny i rzetelny opis realiów dodaje książcedodatkowego smaczku. Nawet nazwy warszawskich i gdańskich ulic zgadzają się z prawdą historyczną.
Abarat - C. Barker
Dość zaskakująca powieść... wróć. Każda powieść Barkera jest zaskakująca. To może inaczej.
Doskonały pisarz słynący z horrorów i dogłębnych analiz mrocznej strony człowieczeństwa wpływa na wody pozornie dla siebie obce. Tworzy książkę dla młodzieży.
Tylko jedno w twórczości Barkera nie zaskakuje. Znakomitość. I tak jak przy jego horrorach ciarki przebiegają po plecach, tak od Abaratu nie sposób się oderwać.
Candy mieszka w Kurczakowie. Mieście, które słynie z kurczaków. Nawet zadania domowe ich dotyczą. Ale pewnego dnia, Candy odkrywa, że z pozoru najnudniejsze miasto na świecie jest w rzeczywistości bramą do Abaratu.
Żeby zrozumieć, co jest niezwykłego w tym miejscu, trzeba powieść przeczytać. Świat jak świat, powiedziałby ktoś. Przejście między dwoma rzeczywistościami. Było. Setki razy.
No dobrze. A jeśli odpowiem, że jednym z pierwszych mieszkańców Abaratu, jakich spotyka Candy, jest John Szelma, złodziej noszący na wyrastających mu z głowy rogach siódemkę braci, z których każdy jest tylko głową i posiada niezależną świadomość? Było? Jeżeli dodać do tego fakt, że bynajmniej nie jest to najdziwniejsza i najbardziej oryginalna postać w całej powieści, zaczyna się chyba robić wystarczająco ciekawie.
Właśnie. Postaci. Rzadko, naprawdę rzadko, zdarza mi się czytać powieść, w której występują bohaterowie tak krwiści i niesamowici. Nie sposób nie polubić Candy, która w żaden sposób nie przypomina roztrzepanej, zakompleksionej nastolatki, jakie lubią pałętać się po powieściach opatrzonych etykietką dla młodzieży. To dziewczyna odważna i zaradna, szlachetna bohaterka w najlepszym stylu. Jej wrogowie - zarazem okrutny i żałosny Mendelson Kształt, zdawać by się mogło niemożliwy do pokonania Krzyżówkowy Pan, ohydny i sprytny Kaspar Wolfswinkel, mrożąca krew w żyłach Pstra Matrona i przede wszystkim Christopher Ścierwnik - autentycznie przerażają i nie ma wątpliwości, że walka z nimi do spraw prostych nie należy.
Właśnie. Ścierwnik. Postać, która moim zdaniem zasłużyła na osobny akapit. Na mojej osobistej Liście Złych zajmuje pierwsze miejsce, niezmiennie od dnia, w którym przeczytałam Abarat. Wydawać mógłby się godny współczucia i są chwile, gdy rzeczywiście czytelnik to współczucie odczuwa... tak jak Candy. By później nagle się ocknąć. To pułapka. Nie jest tak. Bo Ścierwnik stanowi w istocie kwintesencję zła i strachu, wypaczony, upiorny, nienawidzący siebie i świata. I tak jak zło, chwilami zwodzi, bazując na tym, co w nas samych dobre.
Ach, i wciąż nie wiecie najlepszego. Tu nie ma czasu. To znaczy jest, ale ściśle powiązany z położeniem geograficznym. A godzin jest dwadzieścia pięć, w ostatnią zaś ciarki przechodzą po plecach.
Dodatkowy smaczek stanowią niesamowite ilustracje, wykonane przez autora, a przywodzące na myśl upiory z obrazów Boscha.
Dom na Wyrębach - S. Darda
Ostatni nawrót do Polski. Ale przy ciarkach zostanę jeszcze chwilę.
Dom na Wyrębach to powieść... dziwna. Mieszanka bardzo kingowska w stylu. Mieszanka, która bardzo się podoba, zważywszy ilość zgarniętych nagród.
W zasadzie to rozumiem, bo mnie też bardzo się ta powieść podobała.
Mamy tu elementy znane i kochane. Dom daleko poza miastem, gdzie nie ma nawet typowo polskich dróg przypominających stanem pola minowe po przejściu oddziału nieudolnych saperów. Jedyny sąsiad to człowiek, któremu nie udowodniono. Ktoś - ależ oczywiście, że trupa włamywaczy-żartownisiów - przestawia rzeczy w zamkniętym domu. Na gałęzi siedzi sowa.
Tak, mniej więcej w tym momencie główny bohater zapala świecę i czytelnik o słabszych nerwach też raczej powinien.
Dlaczego jest to proza w stylu Kinga? Ano dlatego, że typowe dla horroru napięcie miesza się tu z fascynującą otoczką obyczajową. Po przeczytaniu powieści, człowieka bierze chętka, by rzucić wszystko i wybrać się na lubelszczyznę, gdzie dzieje się akcja. Jednocześnie zgrabny przeplot scen obyczajowych z pełnymi napięcia elementami horroru oraz lekki, przyjemny styl autora sprawiają, że jedne i drugie czyta się z równym zainteresowaniem.
Co takiego dziwnego w tej powieści? Nie oferuje nic nowatorskiego. A jednak wciąga. Od pierwszej do ostatniej strony.
Upiory XX wieku - J. Hill
Wciąż pozostajemy tematycznie związani ze światkiem horroru, ale z nieco odmiennych powodów. Joe Hill w rzeczywistości ma bowiem na nazwisko King i jest synem niekoronowanego króla grozy. Nasuwa się pytanie, dlaczego pisze pod pseudonimem? Przecież mógłby spokojnie wypromować się, bazując na nazwisku ojca.
Ano właśnie. Hill jest pisarzem świetnym, dorównującym kunsztem Kingowi, i wcale zaplecza w postaci dobrego marketingu nie potrzebuje, bo jego dzieła po prostu bronią się same.
Dużą zaletą zbiorów opowiadań jest to, że dają znakomity, panoramiczny wgląd w twórczość autorów. W jednym miejscu spotyka się wiele gatunków. Łatwo można ocenić, w którym autor radzi sobie lepiej, w którym gorzej. Poza tym opowiadanie jest bardzo wymagającą formą, bo obnaża wszystkie błędy autora, które w powieści zwyczajnie się rozmywają i tracą znaczenie.
Hill radzi sobie znakomicie we wszystkim.
Najlepszy nowy horror to... no... horror. Ale obdarty z suspensu. Bazuje na oczywistościach. Każda kolejna strona przynosi nowy punkt utartego schematu. Nawet zakończenie jest przewidywalne. I wciąż straszy. Co można uznać za swoisty dowód na to, że wbrew pozorom zaskoczenie i napięcie nie jest dla powieści grozy najważniejsze.
Pop Art to jeden z dziwniejszych tekstów, jakie zdarzyło mi się czytać. I kiedy mam coś o nim powiedzieć, język mi się plącze. Wciąż pracuję nad własną interpretacją tego opowiadania, od czasu do czasu odświeżając je sobie, i wciąż nie jestem w stanie jej sformułować. Po prostu... polecam. Przeczytajcie. Warto.
Synowie Abrahama są z kolei ciekawą wariacją na temat łowców wampirów. I doskonałym psychologicznym obrazem dzieci, które odkrywają niedoskonałość własnych rodziców. Niedoskonałość w tym przypadku niewybaczalną.
Czarny Telefon to znakomitym horror. Przytłacza atmosferą rozpaczy i desperacji. Do dzisiaj mam na biurku ślady po paznokciach, które wbiłam w nie przewracając kolejne strony w rozpaczliwym czekaniu na to, co nastąpi dalej. A to, co nastąpiło, w pełni mnie usatysfakcjonowało.
Ostatnie tchnienie i Martwe drzewo to dwa teksty krótkie, ale niesamowite. Dzieła sztuki, które mogą być czytane dziesięciokrotnie, bez wytchnienia, i za każdym razem są lepsze.
Natomiast Maska mojego ojca... zdumiała mnie. Wciągnęła, zgniotła, zostawiła z mętlikiem w głowie. To jest tekst dziwaczny. I o ile wiele takich czytam, o tyle ten jest jednym z lepszych. Wywołuje w czytelniku zamęt. I taki chyba był cel autora.
Ostatnim tekstem jest Dobrowolne zamknięcie. Nowela o ograniczonym umysłowo chłopcu, który w piwnicy buduje forty z kartonu. Wystarczy, że przypomnę sobie ten tekst, i czuję ciarki. To jest niesamowicie dobre opowiadanie. Najlepsze w zbiorze. I niezapomniane.
Co łączy te wszystkie teksty? Współpraca z czytelnikiem, tak myślę. One same w sobie są doskonałe, ale niepełne. Jak naczynia. Trzeba wlać w nie emocje, własny odbiór, żeby przybrały kompletny kształt. I dla każdego odbiorcy ten kształt będzie inny.
Czarodziejka i Strażnik - P.A. McKillip
Na koniec prawdziwa perła. Powieść praktycznie niedostępna w naszym kraju. Niesamowita, liryczna fantasy jedynej w swoim rodzaju autorki. Nie operuje wulgarnością i brutalnością. Napisana jest eleganckim, niemal lirycznym językiem. Jej świat jest niezwykły, oryginalny, niepowtarzalny. Czytanie tej książki jest jak śnienie, wydarzenia płyną powolnym rytmem, prowadząc do wstrząsającego finału i... przebudzenia.
Tytuł oryginalny to The Sorceress and the Cygnet. Może pomoże to zaradnym (i znającym angielski) w znalezieniu tego arcydzieła. A pozostałym gorąco polecam inne dzieła autorki. Szczególnie Mistrza Zagadek z Hed.
0 komentarze:
Twój komentarz będzie widoczny po akceptacji administratorki gazetki.