538: Leśne Opowieści 24: Przybysz, część IV
Kiedy byłem dzieckiem, matka opowiadała mi czasem na dobranoc
bajkę o trędowatej śpiewaczce. Ta kobieta, wzgardzona przez ludzi
i obciążona śmiertelną chorobą, otrzymała od bogów niezwykły
dar. Ogromny talent. Głos tak piękny i melodyjny, że swoimi
pieśniami potrafiła zaklinać rzeczywistość.
Miałem wrażenie, że także myśli, które tej nocy snułem przy
ognisku, zyskały podobną moc.
Zasnąłem późno i dręczyły mnie koszmary. A konkretniej,
dręczył mnie ogień, odbity w źrenicach zimnych, błękitnych
oczu.
Zmęczony walką i wspomnieniami, chyba pierwszy raz w życiu
zasnąłem jak dziecko. A kiedy się obudziłem, byłem zewsząd
otoczony żołnierzami.
Uniosłem się na łokciu, nie do końca pewien, czy wszystko z
moją głową w porządku. Dziesięcioro ludzi ubranych w kolczugi
narzucone na brązowe, pikowane kaftany i uzbrojonych we włócznie
oraz miecze – kręciło się po MOIM obozowisku, piekło zająca
nad MOIM ogniskiem i ogólnie mnie ignorowało. Devi kręcił się
pod ich nogami jak namolny szczeniak, świergocząc śpiewnie. Jakimś
cudem nikt go nie zdeptał.
– Nasz śpioch się obudził – krzyknął jeden z żołnierzy,
młody i piegowaty, szczerząc spod szyszaka krzywe zęby. Rzucił we
mnie jakąś owiniętą papierem paczką. – To za gościnę. Chleb
– wyjaśnił. – Uznaliśmy, że nie będziemy cię budzić, by
pytać o taką drobnostkę jak skorzystanie z ogniska.
Zastanawiałem się właśnie, co by było, gdyby ci ludzie
przetrząsnęli moje bagaże i znaleźli smocze kły. Dopowiem tym z
was, którzy nie myślą zbyt trzeźwo. Byłoby niewesoło. I pewnie
dość krwawo.
Kiedy chleb upadł na moje kolana, drgnąłem lekko. W ślad za
paczką skoczył na mnie Devi, jak niesforny kociak i zaczął
łakomie dobierać się do żarcia. Miałem dość zapasów, by mu na
to pozwolić.
– Do wszystkich demonów, człowieku, gdzieś ty dopadł Piasek?
– spytał mnie piegowaty. – Dwadzieścia siedem razy próbowałem
złapać Piaskuna, zanim zaczął się ten bałagan, a ty masz ledwie
wyklute pisklę i od razu...
Nie zrozumiałem z tego nic poza „zaczął się ten bałagan”,
więc o to właśnie zapytałem:
– Jaki bałagan?
– Nie tylko rozespany, ale i zbyt zapracowany – powiedział
ochryple inny mężczyzna.
Odepchnął piegowatego, który posłusznie zszedł mu z drogi i
stanął w nogach mojego posłania, wspierając się na włóczni.
Miał niepokojące, ciemnozielone oczy, błyszczące ponuro spod
czupryny ciemnozłotych pukli. Jego policzki pokrywały szorstki,
kilkudniowy zarost. Dłonie miał wielkie, czerwone i twarde. Był
jednym z tych ludzi, z których nikt rozsądny sobie nie kpi. Ja też
nie zamierzałem.
– Twoje imię? – spytał.
– Ravken – odrzekłem, rozsądnie pomijając mój przydomek.
– Masz całkiem niezłą broń.
Miałem także nieodparte wrażenie, że mężczyzna doda na końcu
swojej wypowiedzi zwrot „i smocze kły w plecaku”, ale nie zrobił
tego.
Znowu kiwnąłem głową.
– W mojej ojczyźnie byłem... eee... wojownikiem – zająknąłem
się.
Devi zeżarł chleb. Beknął jak niemowlę i ciężko przewrócił
się na bok, wzdęty jedzeniem. Oblizał się z zadowoleniem, po czym
przetoczył na plecy, wyciągając nogi w górę. Bezwiednie
połaskotałem go po odsłoniętym brzuchu. Zaczynałem małego
lubić.
– Musisz być tu bardzo krótko, skoro nie zostałeś wezwany na
północ – stwierdził z namysłem mężczyzna.
Wyczułem po jego tonie, że jestem dla niego podejrzany. Znaczy,
istniały ku temu realne powody, to prawda, ale...
– Kilka dni – odrzekłem.
Starałem się przede wszystkim zachować spokój i sprawiać
wrażenie nie do końca rozgarniętego nowicjusza. Chyba wyszło
nieźle. Chociaż może nie, bo żołnierz wciąż świdrował mnie
uważnym spojrzeniem. Zastanawiał się nad czymś głęboko.
– W zasadzie powinienem zabrać cię z nami, bo każdy miecz się
przyda, ale niech będzie, że tego nie zrobię – powiedział
wreszcie. – To klany powinny o takich rzeczach decydować, klany i
król, nie ja. Jeżeli poczujesz się w obowiązku chronić Nocny
Las, powitają cię przy północnej granicy z otwartymi ramionami.
– Chronić przed czym? – dociekałem.
– Jeszcze dokładkę, dziesiętniku? – spytał piegowaty,
podnosząc metalowy talerz z ostatnią porcją zająca.
Rozmawiający ze mną mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy.
– Przed Nieśmiertelnymi – wyjaśnił wreszcie. Nic mi to nie
mówiło. Niepewność chyba wyraźnie odbiła się na mojej twarzy,
bo dziesiętnik dopowiedział: – To banda parszywych morderców z
dalekiej północy...
Mówił coś jeszcze, ale nie słuchałem. Zakręciło mi się w
głowie.
Mordercy z północy.
Z północy.
– Czarne płaszcze – powiedziałem cicho. – Czerwone zbroje.
Dziesiętnik umilkł i poważnie skinął głową, patrząc na
mnie z uwagą.
– Zaatakowali nasze północne wybrzeże i maszerują na wschód,
do granicy Nocnego Lasu, paląc wszystko na swojej drodze. Wezwano
nas, byśmy wsparli tamtejsze posterunki graniczne. Tylko tyle wiemy.
Znasz ich?
Skinąłem głową.
– Kiedyś napadli moją rodzinną osadę – powiedziałem, a
głos mi zadrżał.
– Gdy już przybędziesz nam pomóc, powołaj się na mnie.
Jestem Karas. Chłopcy, zbieramy się. Musimy przejść dzisiaj
jeszcze kawał drogi.
Żołnierze zaczęli się podnosić i wkrótce odeszli,
zostawiając mnie siedzącego na posłaniu. Nad koronami Nocnego Lasu
przemknął ogromny, skrzydlaty cień. Smok, zapewne towarzyszący
oddziałowi Karasa. Devi pozdrowił go głośnym skrzekiem.
Siedziałem jeszcze chwilę, zastanawiając się, co zrobię.
Wreszcie podniosłem się, zwinąłem obóz, posadziłem sobie
Deviego na ramieniu i ruszyłem w drogę. Na północ.
Nieśmiertelni. Tak się nazywali. Zapewne ten tytuł był ich
dumą. Cóż, zamierzałem sprawdzić, czy rzeczywiście nie mogą
umrzeć. Nie u boku ludzi z Nocnego Lasu. Nie marnowałbym stali na
plugastwo tak nędzne, jak ci cali Nieśmiertelni.
Nic nie oczyszcza świata ze zła lepiej od ognia. Nic.
Zobacz także:
Czad. Jak zwykle. I naprawde świetne opisy. Prawie to wszystko widać.
OdpowiedzUsuńHue hue. Czad to będzie w następnej części... *powstrzymuje spoiler*
OdpowiedzUsuńZ takimi tekstami to ty powinnaś zostać tutejszym Człowiekiem Od Trailerów :p
OdpowiedzUsuń