570: Paczuszka Pandory: Mały test na kreatywność
Słowo wstępu.
Pomysł na tego typu pytania zrodził się w klanie R2D2. Kiedy i w jakich okolicznościach - kroniki milczą. Nie wspominają też o autorze pomysłu. Pytania owe klanowicze stosują podczas rekrutacji, by wprowadzić urozmaicenie i sprawdzić kreatywność kandydatów.Za zgodą starszych członkiń klanu, tym razem przetestujemy w ten sposób wyobraźnię mniej i bardziej znanych użytkowników Nightwood.
Treść pytania:
Odpowiedzi:
Znając niepohamowany apetyt Kosmitów na krem do opalania i posiadając go 30 tubek w zapasie, byłam spokojna że odzyskam przyjaciela psa.
Plan był prosty.
Wycisnęłam krem do kapelusza słomkowego, w palącym słońcu zaczął roznosić się bardzo intensywny aromat migdałowy kremu do opalania, wabik na Kosmitów. Jeszcze przygotowałam "czerwony dywan" na powitanie gości. Ustawiłam drabinę, po której mieli się przemieścić po opuszczeniu talerza latającego i żeby nie mieli wątpliwości u jej podstawy ustawiłam klapki na ich kosmiczne stopy aby nie poparzył ich rozgrzany piasek.
Usiadłam w leżaku pod parasolem, że niby beztrosko czas spędzam, mając na oku kapelusz słomkowy - czarę kosmicznych obfitości...lecz zerkam w niebo cichaczem czy już nadlatują.
Po cichu linę(30 m) do klapek w piasku zakopałam aby złapać argument(najlepiej szefa kosmicznego statku) do negocjacji.
Po odzyskaniu psa, czyli realizacji planu "A" część "B" miała dotyczyć odzyskania wody morskiej, bo co to za problem dla łakomych kosmitów...
Tym sposobem przeżyłam przygodę na urlopie (kto mi uwierzy?) i wykąpałam się jeszcze w morskiej wodzie.
Oby się powiodło ;) - Biała_Pani
Przywiązałabym linę do parasola, tenże rzuciła na wiatr, założyła klapeczki i ścigała ufoki sandsurfingując. Jako że ufoki zaparkowały przy najbliższej oazie w celu wszamania lunchu, zakradłabym się do ich pojazdu. Ewentualnym guardom prysłabym opalaczem w te ich wielkie oczyska, a jakby który był bardziej upierdliwy, to zawsze można się posłużyć kapelusikiem jako shurikenem bądź bumerangiem. Świsnęłabym któremu mapę ufa i odszukała ładownię. Wypuściłabym mojego piesia oraz odbyła miłą pogawędkę z Elvisem Presleyem, który już trochę tu siedział i nieco się dowiedział, wobec czego może mi pomóc przejąć statek, o ile obiecam wysadzić go w Memphis.
Tym oto sposobem weszłam w posiadanie prywatnego ufa, kilku ufoków, które to podrzuciłam jakiemuś ośrodkowi parabadawczemu, ażeby jajogłowi się nie nudzili, oraz autografu Elvisa, który sprzedałam zakonowi jego wyznawców, a za kasę którą dostałam kupiłam chatkę na Hawajach.
Z tych mniej przyjemnych, nikt nie wierzy Elvisowi, że to naprawdę on, ba!, zajął trzecie miejsce w konkursie na osobę najbardziej doń podobną. I w dodatku woda w moim kranie jest podejrzanie brejowata, a mój pies znowu zniknął... - Arkiatta
Zakładając, że ta obrzydliwa breja może być jakaś radioaktywna, wrzucam do niej jeden z moich kremów do opalania. Upewniając się, że wszystko jest okej, kładę na "wodzie" parasol i wsiadam na niego niczym Puchatek z Prosiaczkiem. Zakładał na łeb kapelusz, a na nogi klapki. Rozkładam sobie na moim wielkim parasolu leżak, a żeby mi się wygodnie podróżowało. Płynę w stronę równika. W trakcie podróży dzielę linę na pół [zębami]. Jedną połówką owijam swoje ręce, a pod nimi umieszczam moje kremy do opalania. Teraz udaję Assassina - kiedy zwolnię linę, krem wystrzeli wprost na twarze kosmitów. Drugą połowę wykorzystam później. Okazja nadarzy nadarzyła się szybko, gdyż zauważyłam spodek. Zawiązałam drugą połowę liny na drabinie, a potem rzuciłam nią w UFO. Drabina wylądowała na spodku. Zaczepiła się tak, iż spokojnie mogłam się wspinać. Zaczęłam wychodzić na UFO. Kiedy mi się udało, weszłam do środka niezidentyfikowanego obiektu latającego i zaczęłam atak. Zwolniłam linę, a w kosmitów wystrzelił krem. Tubki co chwila się opróżniały, jednak potrafiłam je przeładować. Po chwili wszyscy kosmici byli oblani moim kremem. Zauważyłam mojego psa. Pochwaliłam go za to, że dzielnie czekał. Przejęłam sterowanie nad UFO i poleciałam z powrotem na plażę. Wysiadłam ze spodka i zabrałam ze sobą zwierzaka. Wcześniej jeszcze ustawiłam autopilota na Marsa. Tak skończyła się moja niesamowita zemsta. - Border.
Kosmici porywając mojego psa nie zauważyli, że pod leżakiem odpoczywa moja smoczyca. Ludzie dookoła zaczęli panikować, ale nie my. My wiedzieliśmy, co mamy zrobić. Znalezienie Bruno, naszego czworonogiego przyjaciela jest teraz priorytetem. Mojra, która, nie ukrywajmy, ma wręcz idealny zmysł zapachu. Wyruszyliśmy 5 minut później, po spakowaniu najważniejszych rzeczy. Tubki z kremem do opalania, słomkowy kapelusz, parasol, lina i wyjątkowo podręczna składana drabina.
Na plecach Mojry, do siodła doczepiłem torbę, by móc to pochować po czym wyruszyliśmy na poszukiwania. Podszedłem do ludzi, by z nimi porozmawiać, dowiedzieć się co oni zobaczyli, na chwilkę spuściłem wzrok z Mojry. To był błąd. Smoczyca wykorzystała to, że jej nie obserwuję by dalej psocić. Tyle razy jej tłumaczyłem, że oblewanie ludzi wodą nie jest miłe... A co dopiero kleistą breją. "-Mojra! Co Ty wyrabiasz!? Wyłaź z tej wody, nie mamy czasu na zabawę!" Po przesłuchaniu paru ludzi i wyczyszczeniu Mojry (co ciekawe, pierwsza czynność zajęła mi 20 minut, druga zaś 2 razy dłużej) wyruszyliśmy w stronę piramidy Cheopsa, by móc się rozejrzeć po okolicy z dużo większej wysokości. Gdy w końcu dotarliśmy na szczyt ukazał nam się niesamowity widok. Z jednej strony miasto, ogromny ruch i hałas, z drugiej zaś pustynia, cicha i spokojna. Wtem, zupełnie znikąd poczułem lekkie trzęsienie. Zupełnie jakby coś było w piramidzie... Mojra nie wytrzymała, spanikowała i wskoczyła mi na plecy. Rozumiem, młoda smoczyca boi się wielu rzeczy. Ale żeby na tak wysokim punkcie ktoś ważący ponad 20 kilogramów z rozbiegu wskoczył mi na plecy? Przesada i to nie mała. Piramida nie przestawała się trząść. Zdjąłem ją z pleców, ale nie minęło 10 sekund i już się przykleiła do mojej nogi. No dobra, skoro się tak boi to może zejdźmy stąd... Schodząc ze szczytu piramidy byłem świadkiem niesamowitego zjawiska. Zupełnie jakby sam jej czubek eksplodował i wyleciał paredziesiąt metrów w górę. "- Mojra, wracamy na górę?" - spytałem towarzyszkę. Przerażenie w jej oczach mówiło mi, żebym nawet nie próbował się tam wspinać. Ale może to tam są kosmici? Może to tam jest Bruno? Nie zważając na to co powie, udałem się z powrotem. Smoczyca jest mądra, właściciela samego nie zostawi, człapała za mną z przerażeniem w oczach. Gdy się zbliżaliśmy do szczytu piramidy usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk, ten dźwięk który pojawił się na plaży gdy przelatywali kosmici... Spojrzeliśmy w dół i... faktycznie! Trzej zieloni, obślizgły kosmici bawili się z Bruno rzucając mu piłkę! Co ja mam teraz zrobić? Jak zabrać z powrotem psa i uciec niezauważonym? Mojra przyglądała mi się, jak na głupiego. Zrzuciła plecak i nim zdążyłem coś powiedzieć, zeskoczyła na dół. "- Co Ty wyrabiasz!? Wracaj!" - krzyknąłem. Na próżno. Kosmici otoczyli ją, zepchnęli do ściany. Słyszałem jej warczenie, jak drapała swoimi szponami o posadzkę z kamienia ale nawet to nie zmusiło obcych do ucieczki. Przywiązałem linę i zacząłem zjeżdżać coraz niżej. Nikt na mnie nie zwrócił uwagi. Jak mam ich odgonić od mojej ukochanej smoczycy? Bruno skulony na ziemi cicho warczał, Mojra zapędzona w kozi róg i ja stojący na samym środku i patrzący, jak kosmici coraz bardziej się do niej zbliżają. "- Co robić, co robić?" - powtarzałem sobie w myślach. Nie musiałem czekać zbyt długo. Bruno odwrócił ich uwagę przebiegając przed nimi, szczekając, turlając się, pozwalając się głaskać. Mojra najpierw ze zdziwieniem, potem lekkim zamroczeniem skradała się za moimi plecami chcąc uciec. Po co z nimi walczyć? Może wystarczy się z nimi zaprzyjaźnić i poprosić ich o odwrócenie całej tej sytuacji? "- Przepraszam bardzo...". "- Oc Yt Zsechc Ukeiwołzc?" - usłyszałem. Jezus Maria, co oni do mnie mówią? Dobra, muszę być miły. Improwizować. "- Witamy na Ziemi! Jako prezent powitalny chcę wam ofiarować ten oto przedmiot!" - Mówiłem podając im tubki kremu do opalania. Żeby mnie tylko nie zestrzelili jakimś swoim laserem czy czymś... Jestem za młody by umierać! "- Ymejukęizd!" - usłyszałem. Otworzyli tubki, zaczęli wyciskać z nich krem i go... jeść. "- OT ANZICURT!" - Chyba nie byli zadowoleni. Zaczęli krzyczeć, wić się na ziemi. To chyba dobry moment, by uciekać... "- Mojra, Bruno, uciekamy!" Mojra wspięła się na linę. Pies wskazywał mi pyskiem, że mam iść drugi. Podczas wspinaczki zupełnie niespodziewanie zerwała się lina! Zleciałem na dół, przerażony. "- Mojra, pomóż nam!" - krzyknąłem. Spojrzała na dół po czym... Zniknęła! "- Czy... czy moja smoczyca mnie zostawiła? Zdradziła mnie? Ale... czemu?" - tysiące pytań krążyło po mojej głowie. Bruno zaczął szczekać, spojrzałem jeszcze raz do góry. Mojra postanowiła nam zrzucić drabinę! Co za mądre smoczysko! Ale obcy zbliżali się do nas ze wściekłością... Przy okazji dopiero teraz zauważyłem że nie mają nóg tylko jakieś macki. Się nie dziwię, czemu tak wolno się poruszają. Smoczyca rzuciła drabiną, nie spodziewałem się, że zrobi to gdy będę do niej odwrócony i...
Budzę się w pokoju hotelowym. Boli mnie głowa. Bardzo. Mojra pod jedną ręką, Bruno pod drugą. Śpią. Delikatnie wstałem, by ich nie obudzić. Podszedłem do okna. "- Czy to był sen?" - pytałem sam siebie patrząc na plażę, która wydawała się zupełnie normalna. Mojra wytarła łapy o łóżko z resztek brei. Ona wiedziała co się stało. Pies również wiedział. Właściciel zgłupiał. "- Zwierzaki, wiecie co? Jest ładna pogoda. Idziemy na plażę?" - zapytałem. Oboje podlecieli do mnie, Mojra zabrała koszyk z rzeczami i wyruszyliśmy. Nie spodziewałem się, że to co się wydarzyło dopiero się wydarzy... - Crebix
Po pierwsze – zjadam z metr liny z konopi. A nuż okaże się, że jest w niej trochę ‘magicznych’ składników i podziała jak znana nam wszystkim maryśka? Potem zabieram się do pracy z nową werwą: z drabiny i sprężystych, gumowych części klapków robię wyrzutnię, smaruję ją kremem do opalania, by był lepszy poślizg, a zużyte tubki używam jako pociski, ale pierwszy wystrzeliwuję kapelusz: obraca się i leci z zawrotną prędkością, przedziera się przez pancerz statku. Zaczyna się ostrzał! Kosmici dostają jeden strzał po drugim, tracą wysokość i zaraz się rozbiją! Panika! Panika! Wyskakują drzwiami i oknami ze statku w akcie desperacji.
Widzę mojego nieszczęsnego pieska, jest! Żyje! Przywiązuję linę do parasola. Ustawiam wyrzutnię, sprawdzam ponownie kierunek i siłę wiatru i…! wystrzeliwuję parasol, piesek łapie za rączkę zębami i skacze! Parasol się rozkłada, piesek bezpiecznie szybuje, a ja przyciągam go do siebie liną.
Potem odsypiam na leżaku. Nie budzić, w razie wojny przenieść w bezpieczne miejsce. - Magpie.
Chciałbyś również się wykazać? Zapraszam do dzielenia się własnymi odpowiedziami na te pytania w komentarzach pod artykułem!
Akayla |
To jest chore <3
OdpowiedzUsuńJa bym z parasola i klapek zrobiła ołtarz i klęcząc na leżaku składałabym bogom w ofierze kremik do opalania, prosząc o ratunek dla psa (którego ni mam). W darze dostałabym ładunek wybuchowy. Włożyłabym do do kapelusza i posłała w stronę spodka. Gdy statek straci panowanie, wezmę go na lasso z liny konopnej i zniżę jego lot. Pózniej podstawię drabinę i ściągnę psa.
OdpowiedzUsuńKosmitów będę torturować smarując ich pozostałością po kremiku, a oni oczyszczą morze.
Tak bym zrobiła ;D