964: Leśne Opowieści: Martwa panienka i siedmiu podejrzanych 9
Padał deszcz. Krople bębniły o szyby. Z dachu lały się strugi wody. Yrene siedziała nad kielichem i patrzyła na tonący w ulewie krajobraz.
– Nie mogłeś powiedzieć mi o tym od razu? – spytała.
Siedzący po drugiej stronie jej zaśmieconego biurka Bunta wzruszył skromnie ramionami.
– Sprzedaję tylko te informacje, za które mi płacą – przypomniał z uprzejmym uśmieszkiem. – Teraz kupiła pani informacje o świadkach, więc oto ona: jeden z członków naszego klanu widział mordercę, wchodzącego do dworu niejakiej panny Seren i wychodzącego z niego.
Yrene patrzyła na krople wody, rozbijające się o parapet. I na te ściekające po szybie jak łzy, rozjaśnione od wewnątrz blaskiem dnia.
– Przypominam również, że nie poinformowała mnie pani o sprawie, nad którą pracowała, w czasie naszej ostatniej wizyty – dodał Bunta. – Nie bardzo mogłem więc pomóc.
– Nawet gdybyś rozdawał informacje za darmo, tak?
– Nie można zaoferować dobrego towaru klientowi, który unika mówienia o swoich potrzebach.
Yrene nie odpowiedziała. W kontaktach z hakkaimi zawsze przestrzegała zasady, żeby mówić jak najmniej. Każda informacja, którą zdobyli, nieważne w jaki sposób, była na sprzedaż. Wolała nie oddawać Buncie więcej towaru niż to absolutnie konieczne.
– Ten człowiek będzie musiał przyjść i potwierdzić tożsamość mordercy – powiedziała Yrene.
– O ile to jego ujęliście – potwierdził Bunta.
– Ujęliśmy macochę panny Seren.
Hakkai kiwnął głową. Yrene spojrzała na niego spod oka.
– To właściwa osoba, prawda?
– Tak – potwierdził Bunta. – O ile dobrze sobie przypominam.
– Ufam w pełni twojej pamięci.
– I słusznie – przyznał niedbale, przeciągając się na krześle.
– Mogę ci zadać pytanie?
– Zdaje się, wezwano mnie właśnie po to, żeby zadawać pytania – stwierdził.
– Nie obawiasz się tutaj przebywać?
Bunta uniósł lekko brwi.
– To znaczy?
– Hakkai dbają o konspirację. Przesadnie.
– Ach, tak – powiedział. – Nie obawiam się. Ale jestem gotów zginąć w związku z tym.
– Masz paranoję – stwierdziła.
I kto to mówi?, pomyślała. Kiedy w zasadzie myślałam o czymś innym niż praca? Kiedy ostatnio spałam w łóżku, a nie na krześle? Może nadeszła pora wreszcie się wyspać, skoro sprawa jest zamknięta.
– Swoją drogą, gratuluję pani – dodał Bunta. – Wydedukowała pani osobę zabójcy bez żadnych istotniejszych dowodów.
Yrene pokręciła lekko głową.
– Nie mogło być inaczej, Bunta – stwierdziła. – W zasadzie, wszystko miałam podane na tacy. Wyobraź to sobie. Macocha. Nienawidząca panny Seren do tego stopnia, że kiedyś już czyhała na jej życie. Nie dostała nic z majątku męża, podczas gdy znienawidzonej pasierbicy przypadło wszystko, w tym dochodowa kopalnia z pracownikami, zatrudnionymi w niej dożywotnio. – Yrene potarła kark. – Miała motyw. Co ważniejsze, miała wszelką wiedzę, potrzebną do popełnienia zabójstwa. Wiedziała, kiedy krasnoludów nie ma w domu. Panna Seren ufała jej, bo nic nie wiedziała o próbie morderstwa sprzed wielu lat. Zdychajmyszka stała w kredensie, gotowa, by jej użyć. Jabłka zaś... wiadomo było, że panna Seren prędzej czy później nagryzie swoje cenne jabłka z narkotykiem. Raczej prędzej. Macocha musiała to wiedzieć, bo również była uzależniona, tak wnioskuję ze słów Agonza. Przez całe życie składam takie kawałki układanek. Ta była prosta. Zdobycie fragmentów stanowiło pewien problem, ale ich poskładanie... nie.
Bunta nie odpowiedział. Wciąż uśmiechał się tajemniczo. Yrene nie miała pojęcia, co kryje się za tą nieruchomą maską.
Napiła się wody z kielicha. Była zimna.
– Przyślij mi tego człowieka, który widział macochę u panny Seren – powiedziała.
– Oczywiście, pani inspektor. – Bunta wstał. Potrafił rozpoznać odprawę. Ukłonił się uprzejmie. – Do zobaczenia.
Skinęła z roztargnieniem głową.
Czuła się zmęczona. Deszcz bębnił jednostajnie o szyby. Było szaro, ponuro, melancholijnie.
Powinna wrócić do domu, ale przecież lało. Dlatego zasnęła na krześle. Jak zwykle.
2 komentarze:
Twój komentarz będzie widoczny po akceptacji administratorki gazetki.