902: Leśne Opowieści: Martwa panienka i siedmiu podejrzanych, część 1
Przebijające się przez korony promienie słońca wypełniały
leśny gościniec roztańczonymi, złotymi cętkami. Kopyta białego
konia uderzały miękko w wydeptaną ziemię. Ptaki śpiewały wśród
gęstego listowia. Nad głową Yrene przemknęła ruda wiewiórka,
niosąca w pyszczku żołądź.
Jakże piękny był ten świat, jak przyjemnie ciepło pieściło gładką skórę, jak słodko pachniały wplecione we włosy kwiaty. Nawet miecz przy biodrze zdawał się ciążyć mniej niż zwykle.
A mimo to ludzie wciąż się zabijali.
Yrene wyjechała zza zakrętu i jej oczom ukazał się budynek, w którym popełniono mord. Stał wśród drzew, nieotoczony żadnym płotem. Był rozległy, ale niski, utrzymany w sielankowym stylu Nocnego Lasu. Z porośniętych bluszczem ścian łuszczyła się farba. Trudno jednak było uznać to miejsce za zaniedbane. Trawa wokół domostwa była krótko przycięta, okna czyste, a prowadząca do drzwi, żwirowana ścieżka równa i dobrze utrzymana.
Yrene zsunęła się z grzbietu konia, ujęła wodze i ruszyła do drzwi. Dobrze ułożone zwierzę ruszyło w ślad za nią, prychając cicho. Yrene zapukała.
Otworzył jej elf, tak jak ona ubrany w wysokie, wiązane buty, zieloną tunikę i brązowy płaszcz z kapturem. Jeden z miejscowych konstabli jak domyśliła się Yrene.
– Inspektorze – powiedział. – Oczekiwaliśmy pani.
Yrene skinęła głową i weszła do środka, puszczając wodze konia. Ten od razu zarzucił głową i odszedł ku trawnikowi. Yrene ufała zwierzęciu na tyle, by go nie pętać.
Izba, w której się znalazła, była przestronna. Pośrodku stał masywny stół z siedmioma prostymi stołkami i jednym wspaniałym, pozłacanym krzesłem. Marmurowy kominek przeczył swoją ozdobnością i irracjonalnymi rozmiarami prostemu, wiejskiemu stylowi dworku.
Ciało leżało przy wspaniałym krześle i wyglądało, jakby się z niego zsunęło. Yrene przyjrzała się martwej. Dziewczyna mogła mieć dwadzieścia lat, raczej nie więcej. Wśród ludzi z Nocnego Lasu może uchodziłaby za piękność – lubili takie kruche, blade istotki. Luźna, czerwona suknia zdawała się być idealnie dobrana pod czerwień pomadki na ustach. Długie, czarne włosy rozsypały się wokół gładkiej, okrągłej twarzy.
Yrene westchnęła. Tysiąc motywów przyszło jej do głowy na widok zwłok – od zazdrosnej sąsiadki, przez zdradzonych kochanków po zagłodzenie z dbałości o linię – ale skupiła się na faktach.
Po pierwsze, wyglądało na to, że śmierć nastąpiła dość spokojnie. Na ciele nie było, przynajmniej na pierwszy rzut oka, żadnych śladów wskazujących na użycie przemocy w stosunku do zmarłej.
Po drugie, obok kominka leżało nadgryzione jabłko. Mnóstwo tych owoców znajdowało się też w koszu, wiszącym nad stołem. Zakrztuszenie cudownie uprościłoby całą sprawę.
Po trzecie...
– Kto zgłosił śmierć tej kobiety? – spytała Yrene.
– Jeden z krasnoludów – odrzekł konstabl, który otworzył jej drzwi.
Dwóch innych, kręcących się po pomieszczeniu, wyraźnie z zamiarem sprawiania fałszywego wrażenia bycia przydatnymi, potaknęło żywo.
– Krasnoludów? – powtórzyła zaskoczona kobieta.
– Tak, inspektorze. Ta kobieta to Seren, córka Mahosa ze Słonej Skały i mieszczki Galadii. Po proklamowaniu Królestwa Mirvari, jej ojciec stracił swoją siedzibę i otrzymał od królowej Izabeli tę ziemię. Po jego śmierci przeszła w ręce córki... trzy lata temu.
Yrene podskórnie czuła, że ta sprawa zajmie jej dużo czasu i że nie chodzi w niej o żadne zakrztuszenie. Westchnęła w duchu.
– No i gdzie są teraz te krasnoludy? – spytała.
– W swojej sypialni. Zaprowadzę.
Ruszyła za nim zaskakująco wąskim korytarzem, aż do drzwi, które ledwie dało się otworzyć ze względu na bliskość ścian.
Yrene zmarszczyła nos, gdy w twarz buchnął jej smród potu i niemytych ciał. Krasnoludy potrafiły być naprawdę ohydne. Siedziały na swoich pryczach – siedem niskich, krępych, brodatych postaci. Łóżka były ściśnięte pod jedną ścianą, a podłogę zawalało mnóstwo ubrań i siedem par buciorów, przez co izba wydawała się ciaśniejsza, chociaż wcale do najmniejszych nie należała.
– Jestem inspektor Yrene – powiedziała od progu elfka. – Będę badać sprawę śmierci pani Seren...
– Panny – poprawił zgarbiony, żylasty krasnolud z długą, brązową brodą. – Panna Seren nie była zamężna.
Yrene milczała chwilę.
– Który z was ją znalazł?
Spojrzeli po sobie. Yrene nie podobało się to. Wyglądali, jakby coś knuli. Czy możliwe, że posługiwali się telepatią, żeby ustalić wspólną wersję wydarzeń? Ale krasnoludy nie miały przecież smykałki do żadnego rodzaju magii...
Głos zabrał najstarszy i najbardziej muskularny z nich, o złocistej, przetykanej siwizną, równo przystrzyżonej brodzie:
– Wszyscy ją znaleźliśmy. Wróciliśmy z pracy, o tej godzinie, co zwykle, a ona leżała na podłodze, martwa. Posłałem Agonzo do miasta, by powiadomił władze. – Wskazał chuderlawego, rudego krasnoluda o dość mocno wyłysiałym zaroście.
– Z pracy? – powtórzyła Yrene. – Gdzie pracujecie?
– W kopalni panny Seren, oczywiście. Tej, która znajduje się na jej ziemiach.
– W istocie, jest tutaj kopalnia srebra – przyznał konstabl. – Główne źródło zysków rodziny, chociaż to nic wielkiego, nic godnego uwagi... trochę złóż, po prostu.
Yrene skinęła głową, starając się zapamiętać wszystko, co widziała i słyszała od przyjazdu tutaj, i jakoś uporządkować fakty. Wyłuskać to, co ważne. Na razie jednak musiała wiedzieć, czy w ogóle jest sens bawić się w podobną selekcję.
– Zabierzcie ciało – powiedziała. – Niech magowie je zbadają. Na wczoraj.
Konstabl skinął głową i wyszedł.
– Czy dostaniemy je z powrotem? – spytał posiwiały krasnolud. – Panna Seren życzyła sobie być pochowana na własnych ziemiach...
– Spokojnie. Tak – powiedziała Yrene. – Przykro mi, ale do czasu wyjaśnienia sprawy na dom zostanie nałożony urok, który nie pozwoli wam go opuścić.
– Rozumiemy. Wszystko, byleby znaleźć mordercę.
Yrene skinęła głową i wyszła.
Wszystko, byleby znaleźć mordercę.
Ciekawa była, czy któryś z nich pożałuje tych słów.
Jakże piękny był ten świat, jak przyjemnie ciepło pieściło gładką skórę, jak słodko pachniały wplecione we włosy kwiaty. Nawet miecz przy biodrze zdawał się ciążyć mniej niż zwykle.
A mimo to ludzie wciąż się zabijali.
Yrene wyjechała zza zakrętu i jej oczom ukazał się budynek, w którym popełniono mord. Stał wśród drzew, nieotoczony żadnym płotem. Był rozległy, ale niski, utrzymany w sielankowym stylu Nocnego Lasu. Z porośniętych bluszczem ścian łuszczyła się farba. Trudno jednak było uznać to miejsce za zaniedbane. Trawa wokół domostwa była krótko przycięta, okna czyste, a prowadząca do drzwi, żwirowana ścieżka równa i dobrze utrzymana.
Yrene zsunęła się z grzbietu konia, ujęła wodze i ruszyła do drzwi. Dobrze ułożone zwierzę ruszyło w ślad za nią, prychając cicho. Yrene zapukała.
Otworzył jej elf, tak jak ona ubrany w wysokie, wiązane buty, zieloną tunikę i brązowy płaszcz z kapturem. Jeden z miejscowych konstabli jak domyśliła się Yrene.
– Inspektorze – powiedział. – Oczekiwaliśmy pani.
Yrene skinęła głową i weszła do środka, puszczając wodze konia. Ten od razu zarzucił głową i odszedł ku trawnikowi. Yrene ufała zwierzęciu na tyle, by go nie pętać.
Izba, w której się znalazła, była przestronna. Pośrodku stał masywny stół z siedmioma prostymi stołkami i jednym wspaniałym, pozłacanym krzesłem. Marmurowy kominek przeczył swoją ozdobnością i irracjonalnymi rozmiarami prostemu, wiejskiemu stylowi dworku.
Ciało leżało przy wspaniałym krześle i wyglądało, jakby się z niego zsunęło. Yrene przyjrzała się martwej. Dziewczyna mogła mieć dwadzieścia lat, raczej nie więcej. Wśród ludzi z Nocnego Lasu może uchodziłaby za piękność – lubili takie kruche, blade istotki. Luźna, czerwona suknia zdawała się być idealnie dobrana pod czerwień pomadki na ustach. Długie, czarne włosy rozsypały się wokół gładkiej, okrągłej twarzy.
Yrene westchnęła. Tysiąc motywów przyszło jej do głowy na widok zwłok – od zazdrosnej sąsiadki, przez zdradzonych kochanków po zagłodzenie z dbałości o linię – ale skupiła się na faktach.
Po pierwsze, wyglądało na to, że śmierć nastąpiła dość spokojnie. Na ciele nie było, przynajmniej na pierwszy rzut oka, żadnych śladów wskazujących na użycie przemocy w stosunku do zmarłej.
Po drugie, obok kominka leżało nadgryzione jabłko. Mnóstwo tych owoców znajdowało się też w koszu, wiszącym nad stołem. Zakrztuszenie cudownie uprościłoby całą sprawę.
Po trzecie...
– Kto zgłosił śmierć tej kobiety? – spytała Yrene.
– Jeden z krasnoludów – odrzekł konstabl, który otworzył jej drzwi.
Dwóch innych, kręcących się po pomieszczeniu, wyraźnie z zamiarem sprawiania fałszywego wrażenia bycia przydatnymi, potaknęło żywo.
– Krasnoludów? – powtórzyła zaskoczona kobieta.
– Tak, inspektorze. Ta kobieta to Seren, córka Mahosa ze Słonej Skały i mieszczki Galadii. Po proklamowaniu Królestwa Mirvari, jej ojciec stracił swoją siedzibę i otrzymał od królowej Izabeli tę ziemię. Po jego śmierci przeszła w ręce córki... trzy lata temu.
Yrene podskórnie czuła, że ta sprawa zajmie jej dużo czasu i że nie chodzi w niej o żadne zakrztuszenie. Westchnęła w duchu.
– No i gdzie są teraz te krasnoludy? – spytała.
– W swojej sypialni. Zaprowadzę.
Ruszyła za nim zaskakująco wąskim korytarzem, aż do drzwi, które ledwie dało się otworzyć ze względu na bliskość ścian.
Yrene zmarszczyła nos, gdy w twarz buchnął jej smród potu i niemytych ciał. Krasnoludy potrafiły być naprawdę ohydne. Siedziały na swoich pryczach – siedem niskich, krępych, brodatych postaci. Łóżka były ściśnięte pod jedną ścianą, a podłogę zawalało mnóstwo ubrań i siedem par buciorów, przez co izba wydawała się ciaśniejsza, chociaż wcale do najmniejszych nie należała.
– Jestem inspektor Yrene – powiedziała od progu elfka. – Będę badać sprawę śmierci pani Seren...
– Panny – poprawił zgarbiony, żylasty krasnolud z długą, brązową brodą. – Panna Seren nie była zamężna.
Yrene milczała chwilę.
– Który z was ją znalazł?
Spojrzeli po sobie. Yrene nie podobało się to. Wyglądali, jakby coś knuli. Czy możliwe, że posługiwali się telepatią, żeby ustalić wspólną wersję wydarzeń? Ale krasnoludy nie miały przecież smykałki do żadnego rodzaju magii...
Głos zabrał najstarszy i najbardziej muskularny z nich, o złocistej, przetykanej siwizną, równo przystrzyżonej brodzie:
– Wszyscy ją znaleźliśmy. Wróciliśmy z pracy, o tej godzinie, co zwykle, a ona leżała na podłodze, martwa. Posłałem Agonzo do miasta, by powiadomił władze. – Wskazał chuderlawego, rudego krasnoluda o dość mocno wyłysiałym zaroście.
– Z pracy? – powtórzyła Yrene. – Gdzie pracujecie?
– W kopalni panny Seren, oczywiście. Tej, która znajduje się na jej ziemiach.
– W istocie, jest tutaj kopalnia srebra – przyznał konstabl. – Główne źródło zysków rodziny, chociaż to nic wielkiego, nic godnego uwagi... trochę złóż, po prostu.
Yrene skinęła głową, starając się zapamiętać wszystko, co widziała i słyszała od przyjazdu tutaj, i jakoś uporządkować fakty. Wyłuskać to, co ważne. Na razie jednak musiała wiedzieć, czy w ogóle jest sens bawić się w podobną selekcję.
– Zabierzcie ciało – powiedziała. – Niech magowie je zbadają. Na wczoraj.
Konstabl skinął głową i wyszedł.
– Czy dostaniemy je z powrotem? – spytał posiwiały krasnolud. – Panna Seren życzyła sobie być pochowana na własnych ziemiach...
– Spokojnie. Tak – powiedziała Yrene. – Przykro mi, ale do czasu wyjaśnienia sprawy na dom zostanie nałożony urok, który nie pozwoli wam go opuścić.
– Rozumiemy. Wszystko, byleby znaleźć mordercę.
Yrene skinęła głową i wyszła.
Wszystko, byleby znaleźć mordercę.
Ciekawa była, czy któryś z nich pożałuje tych słów.
Hrabia Cerro |
Pomysł na opowiadanie całkiem ciekawy, szkoda jednak, że widzę tu sporo zdaje się błędów:
OdpowiedzUsuń1. Zbędne niedopowiedzenia w pierwszym akapicie.
2. "Inspektorze – powiedział. – Oczekiwaliśmy pani." - źle wygląda zwracanie się w jednej wypowiedzi do jednej osoby w formie jednocześnie oficjalnej oraz "na ty"
3."Jeden z krasnoludów – odrzekł konstabl, który otworzył jej drzwi.
Dwóch innych, kręcących się po pomieszczeniu
Z początku myślałem, że tych dwóch innych, to również krasnoludy, nie konstable, co jest chyba konsekwencją niespójnego toku prowadzenia narracji.
4. Nie podoba mi się zwrot "wyłysiały zarost". Przecież jest wiele lepszych określeń na przerzedzoną brodę.
Będzie dalsza część? Czy to tylko taki "smaczek" czy jak to sie tam nazywa?
OdpowiedzUsuńPrzez całe wakacje w każdą niedzielę, według planu. :)
OdpowiedzUsuń