913: Leśne Opowieści: Martwa panienka i siedmiu podejrzanych, część 2
Wyniki magicznej
ekspertyzy dostarczył jej Randel. Był młodym asystentem w dziale
magicznych badań i w związku z tym powierzono mu głównie zadania
związane z noszeniem różnych mniej lub bardziej istotnych
dokumentów. Albo wina.
Włosy miał czarne, a
nosił je związane w warkocz na karku, przez co jego odstające uszy
wydawały się jeszcze bardziej sterczeć na boki, a długa szyja z
wyraźną grdyką wyglądała jak u strusia. Na cienkim nosie
pyszniło się kilka zagubionych piegów, które jakimś cudem nie
rozpełzły się na resztę twarzy. Patrzył ciepło i przyjaźnie, i
w gruncie rzeczy właśnie spojrzenie najlepiej oddawało jego
charakter.
Yrene siedziała u
siebie, to znaczy w niewielkiej kwaterze w siedzibie Straży Ładu,
utrzymującej porządek w Nocnym Lesie. Za oknem widziała utwardzoną
drogę, wijącą się między drzewami. To było przyjemne
pomieszczenie. Ponad wszystko, nie śmierdziało tu stajnią, w
przeciwieństwie do kwater po drugiej stronie budynku. Chociaż Yrene
jeździła wierzchem częściej niż przeciętny elf, co było ściśle
związane z jej wymagającym pewnej mobilności zajęciem, nigdy nie
polubiła specyficznego zapachu koni.
– Co tam dla mnie masz?
– spytała, gdy w otwartych drzwiach stanął Randel.
Obserwowała go jak szedł
leśną drogą, w skromnym stroju Straży, z teczką pod ramieniem.
Na jego szyi połyskiwał łańcuch z perłowym wisiorem, symbol maga
służącego społecznemu dobru.
– Wynik sekcji –
powiedział Randel. – I przy okazji tego jabłka, bo jemu też się
przyjrzeliśmy, gdy już skończyliśmy z denatką.
Yrene wzięła teczkę z
jego rąk i otwarła.
– I co? – Miała
nadzieję, że naprawdę nie będzie musiała przekopywać się przez
bełkot, którym magowie ponadprzeciętnie lubili posługiwać się w
raportach. – Niech zgadnę... skoro zbadaliście też jabłko...
otrucie?
– Ano, otrucie –
potaknął Randel. – Masz coś na przepłukanie gardła?
Wskazała dzbanek z wodą,
stojący niebezpiecznie blisko skraju stołu.
– My tutaj nie pijemy
nic mocniejszego na służbie – poinformowała, przebiegając
wzrokiem raport. – Duże ilości zdychajmyszki? Cholera. Popularna
trucizna.
– Tak. Legalna, co
gorsza. Zabójca mógł ją dostać na każdym targu... lub wyciągnąć
z domowych zapasów.
Randel sięgnął po
dzbanek i wypił kilka łyków. Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
Yrene wpatrywała się w raport, wreszcie westchnęła i wstała.
– Zamierzam tam
pojechać, teraz, zaraz – poinformowała. – Dlatego wybacz, ale
cię wyproszę.
– Nie ma w ogóle o
czym mówić – żachnął się Randel, wstając. Otarł usta
rękawem. – To mnie wybacz, zabrałem ci mnóstwo cennego czasu.
– Nic z tych rzeczy.
Zawsze mnie cieszy twój widok.
Nie wymieniali już
dalszych uprzejmości. Wyszli z izby Yrene, która zapukała do drzwi
nadinspektora. Gdy z wnętrza dobiegło mruknięcie, wsadziła tam
głowę.
– Szefie, jadę do
panny Seren.
W pomieszczeniu zawsze
unosiły się kłęby dymu z fajki nadinspektora, masywnego, dość
otyłego półelfa, który miał brzydki zwyczaj wycierania
ubrudzonych atramentem dłoni w tunikę. Zwykle analizował raporty,
szukając w nich nieścisłości. Robił to także teraz, dymiąc jak
wyjątkowo ognisty gatunek smoka.
– Mhm – mruknął raz
jeszcze.
Yrene wycofała się i
zamknęła drzwi. Wyszła z Randelem na powietrze.
– No, do zobaczenia –
powiedział.
Uścisnęli się krótko
i rozeszli. Mag poszedł ścieżką do swoich, Yrene skierowała się
do stajni, po klacz.
Wkrótce jechała już
przez las, czując między udami pracujące silnie mięśnie konia.
Także i dziś pogoda była przepiękna, chociaż na horyzoncie
pojawiły się chmury, zapowiadające wieczorny deszcz. Krótki i
ciepły jak przypuszczała Yrene.
Dworek Seren był tak
samo urokliwy jak za pierwszym razem, gdy go odwiedziła. Nad
niektórymi domami, gdzie doszło do morderstwa, zdaje się ciążyć
cień śmierci, lecz nie nad tym.
Albo staję się zbyt
wrażliwa na tę robotę, pomyślała sceptycznie Yrene. Wszędzie
już widzę znaki i spiski, na księżycowe światło.
Zostawiła konia przed
drzwiami i weszła do domu, nie pukając. Na drzwiach widniały
znaki, nakreślone przez maga uroków, które miały zatrzymać
krasnoludy w środku. I rzeczywiście, zatrzymały, cała siódemka
siedziała bowiem przy stole z ponurymi minami. Może źle im było
bez pracy. Podobno ich rasa ponadprzeciętnie lubiła mieć zajęcie,
najlepiej jak najbrudniejsze.
Yrene pamiętała, że
nie powinna mieć do krasnoludów uprzedzeń z powodu inności ich
rodzajów... no ale trudno, miała. Drobne.
– Dzień dobry –
powiedziała.
Odpowiedzieli zgodnym
pomrukiem. Oczywiście, oni też byli uprzedzeni. Normalny stan
rzeczy.
– Chciałabym z wami
porozmawiać – ciągnęła, niezrażona. – Z każdym z was z
osobna, o ile to możliwe.
Najstarszy skinął
pozostałym ręką. Wstali, szurając stołkami i wyszli z izby,
jeden po drugim.
– To przesłuchanie –
burknął krasnolud, nim jeszcze Yrene usiadła.
– Tak – przyznała,
uśmiechając się przepraszająco. – Przepraszam, ale imię to...?
– Marger – odrzekł
niechętnie. – Powiedzieliśmy wszystko, cośmy wiedzieli o pannie
Seren. Była nam bardzo bliska, jasne? Nie wiem, czemu nas ciągle
podejrzewasz.
– Nie twierdzę, że
was podejrzewam – stwierdziła Yrene niewinnie. – Skąd ten
pomysł?
Krasnolud skrzywił się.
– Jasne, obracaj kota
ogonem. Wy tak to lubicie.
– My?
– No, wy. Elfi
okupanci.
– Zwierzchnictwo nad
Nocnym Lasem przypadło elfom poprzez mariaż...
– ...i zamordowanie
królowej z jej dzieciakiem. No, wiem. Wszyscy wiedzą.
– Tego barbarzyńskiego
aktu dokonało inne plemię.
– To ciągle wy –
burknął krasnolud.
Yrene westchnęła w
duchu. Ta dyskusja nie prowadziła nigdzie.
– Czy pannę Seren
odwiedzał ktoś na dzień przed jej śmiercią? – spytała,
gwałtownie zmieniając temat.
– Nie. Zresztą, nie
wiem. Pracowaliśmy całe dnie, gdy jeszcze mogliśmy. Wspominałem
ostatnio, zdaje się.
– Kto zajmował się
pracami domowymi? Sprzątaniem, naprawami, wytruwaniem szkodników...
Krasnolud nie załapał
aluzji. Ależ oni byli tępogłowi!
– Sama panna Seren –
odrzekł. – Nawet to lubiła, zdaje się. Zwłaszcza pranie.
Uwielbiała prać.
Yrene pomyślała, że po
smrodzie dochodzącym z sypialni krasnoludów wcale tego nie czuć.
Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że jakakolwiek ludzka
arystokratka pobrudziłaby sobie rączki pracami domowymi. No, ale
nie sądziła też, że trafi na taką, która mieszkała sama w
dworku z siedmioma krasnoludami.
Słowem: panna Seren była
dziwna.
– Jabłka też sama
sobie zrywała? – spytała Yrene kwaśno.
– Tak. Z kilku drzewek
za domem. Bardzo je lubiła.
– Nie jest ci jej żal,
prawda?
Marger parsknął.
– Jest. Na litość
bogów i twardość skały, jest mi strasznie jej żal, ale co mam
zrobić? Wypłakiwać sobie oczy jak wasi egzaltowani pobratymcy? To
nie przywróci jej życia.
Yrene westchnęła.
– Na razie to wszystko.
Poproś następnego.
Ale następny nie miał
do powiedzenia nic ciekawego, tak jak i sam Marger. I następny. I
ogólnie cała siódemka.
Gdy skończyła, nie
wrócili do izby, w której siedziała Yrene. Wstała z westchnieniem
i spojrzała na kosz z jabłkami. Pewnie zabójca – któryś z
nich, czuła to w kościach – posmarował je wszystkie trucizną i
czekał, aż panna Seren jej skosztuje, sięgając po ulubiony owoc.
Ale dlaczego mieliby to
zrobić? I jak znaleźć winnego? Jak udowodnić mu morderstwo?
Wyjęła jedno jabłko.
Może da je do zbadania magom. Może nie zetrze z niego wszystkiego w
czasie drogi. Westchnęła i wyszła z dworku.
Klacz podeszła i
sięgnęła zębami po owoc.
– To nie dla ciebie –
powiedziała Yrene z rozbawieniem, odpychając ją. – Nie
chciałabyś tego jeść.
Wsiadła na grzbiet zawiedzionego konia i zawróciła.
Po drodze obracała
jabłko w rękach. Jego skórka była pomarszczona, soczyście
czerwona. W blasku słońca coś błysnęło...
Zaskoczona Yrene
przyjrzała się uważniej, obracając owoc w palcach. Oględziny nie
trwały długo. Jabłko ktoś przepołowił, a potem obie części
połączył na nowo cienkimi, metalowymi drucikami. Przywołała w
pamięci raport magów. Cholera, czemu nie przeczytała go uważnie?
Źle zrobiła, ufając że nieco gapiowaty Randel powie jej
wszystko...
Ledwie wróciła, wpadła
jak burza do swojej kwatery i sięgnęła po raport. Tak jest,
znalazła! Magowie zauważyli, że owoc został przekrojony, a
później na powrót zespolony w całość. Wiedziała to także
panna Seren, gryzła tak, by nie połknąć metalu. A w środku,
gdzie powinien być kosz ogryzka...
Senna mentolina.
Yrene wpatrywała się w
te słowa, gryząc wargę. Senna mentolina. Uzależniająca
substancja w formie niebieskich kryształów, tak modna w Nocnym
Lesie przez wpływy z południa, sprawiająca, że ten, kto ją
spożył, czuł się szczęśliwy i lekki jak we śnie. Pomagały w
tym także niezwykle rzeczywiste halucynacje.
Raport, w którym
wymieniono tę nazwę, zapowiadał bałagan. Jeszcze większy niż
wywołany przez morderstwo.
Yrene westchnęła znowu,
tym razem całkiem głośno i przyciągnęła do siebie kawałek
papieru oraz kałamarz z piórem. Zapisała kilka imion i chwilę
wpatrywała się w listę.
– Najpierw obiad –
powiedziała sobie. – Później do roboty, znowu.
Chwyciła dzbanek i
napiła się wody, ten jeden raz żałując, że nie ma w naczyniu
nic mocniejszego.
Hrabia Cerro |
Wow, zdecydowanie grubsza sprawa.
OdpowiedzUsuń