Lato powoli ustępowało miejsca jesieni i to, co dotąd było dla
mnie chłodem, zmieniało się w największy chłód jaki czułem w
życiu. Noce stały się zimne, tak że w czasie noclegów drżałem,
skulony pod kocem. Las zaczęły regularnie nawiedzać intensywne
deszcze, w czasie których cały wypełniał się szumem liści i
pluskiem wody. W takie dni cieszyłem się z baldachimu
czerwieniejących mi nad głową liści, przez które z rzadka tylko
przedzierały się strumyczki lodowatej wody. A jednocześnie
strachem napawała mnie myśl o zimie. Musiałem znaleźć dach nad
głową, jeżeli chciałem ją przetrwać, bo nie wyobrażałem sobie
jak byłbym w stanie znieść temperatury, w których woda zamarza.
|
źródło: vanityfair.com |
Na razie jednak trzymałem się z dala od osiedli ludzkich, tym
bardziej, że nastały niespokojne czasy. Nocny Las pogrążony był
w wojnie, w której przebiegu dawno się pogubiłem. Dwóch
najeźdźców – z północy i wschodu – zwróconych przeciwko
sobie, sama kraina podzielona na lojalistów króla i zbuntowanych
przeciw koronie możnych. Szaleństwo nietrwałych sojuszy, miasta
zamknięte na głucho w obawie przed niespodziewanym atakiem,
twierdze z załogą postawioną w stan najwyższej gotowości. Wśród
drzew nader często pojawiały się wojskowe patrole, a większość
nie była przychylnie nastawiona do czarnoskórego samotnika ze
smokiem piasku jako kompanem. Żyliśmy z Devim jak dwa zwierzęta,
zbłąkane w pierścieniu obławy. Nikt nie polował na nas, nikt nie
zamierzał nas oszczędzić, gdybyśmy nawinęli się mu pod rękę.
Nie pamiętam, bym kiedykolwiek przedtem czuł się równie
zagubiony jak w te dni. Bałem się ludzi, ludzie bali się mnie. Gdy
spotykaliśmy w lesie uchodźców ze zniszczonych wiosek i
napadniętych miast, zdarzało się, że ci atakowali mnie i Deviego.
A nawet w razie pokojowego nastawienia obu stron, wymienialiśmy co
najwyżej kilka zdawkowych nowin.
To jeden z powodów, dla którego tak dobrze zapamiętałem pewne
szczególne spotkanie. Drugim są jego następstwa.
Zapadły już ciemności, ale ja wciąż nie wspinałem się na
drzewo. Siedziałem z Devim – bardzo już wyrósł i sięgał mi do
przepony – przy ognisku, susząc ubrania, które nasiąkły wodą
przez ostatnie deszczowe dni. Nad ogniem piekł się też królik,
zbyt nędzny, by zaspokoić głód mężczyzny i smoka. Ostatnio nie
było łatwo o zwierzynę.
Nagle Devi uniósł głowę, dotąd wspartą na łapach.
–
Ktoś nadchodzi – powiedział, nim jeszcze
usłyszałem tupot kroków i głosy.
Spojrzałem na ognisko. Jaki sens miało wspinanie się na drzewo,
skoro ono nas zdradzało? Chwyciłem garść wilgotnej ziemi, by je
zasypać, ale z ciemności dobiegł już męski, ochrypły głos:
– Ej! Kto tam?
– Kto pyta? – odpowiedziałem spokojnie.
– Do jasnej cholery, chcesz zarobić strzałę w ślepie,
demonie?
Ja naprawdę nie wiem, dlaczego tak często wyzywają mnie od
demonów. Ja rozumiem – demony tłuką się między sobą i ja
tłukę demony, ale bez przesady. Ani nie śmierdzę jak one, ani nie
jestem taki znowu strasznie brzydki. Znaczy się chyba.
– Nie, oczywiście, że nie chcę – odpowiedziałem. – Nie
jestem demonem, nie walczę po żadnej ze stron w tej wojnie, w ogóle
nie jestem z tych okolic. Co chyba widać – nadmieniłem z
narastającą irytacją.
Po długiej chwili rozległ się szelest rozgarnianego poszycia i
w kręgu światła rzucanym przez moje ognisko pojawił się
przygarbiony starzec. Jedno oko miał podbite i napuchnięte, tak że
właściwie nie było go widać, drugie intensywnie niebieskie, nos
garbaty, noszący ślady złamania, a twarz pomarszczoną, sękatą
jak pień starej wierzby. Rzadkie, siwe włosy obklejały jego
kwadratową czaszkę. Trzymał naciągnięty łuk, grot strzały
mierzył we mnie, a chociaż zaczepione na cięciwie palce były
powykręcane i pokryte zgrubieniami, ręce starca nie drżały. Za
nim wyłonił się mężczyzna o żółtawych, podkrążonych oczach
łypiących ponuro spod krzaczastych brwi. Włosy miał szarawe, ale
nie siwe. Jego ramienia uczepiła się kobieta ze strzechą krótkich,
ciemnych włosów na głowie i spiczastym podbródkiem. Jej oczy i
usta były identyczne jak u starca. Jej wełnianej spódnicy uczepiło
się dwoje dzieci; włosy miały szarawe, oczy żółte, zupełnie
jak ojciec. Komuś może wydawać się dziwne, że to starzec, a nie
młodszy mężczyzna dzierżył broń, ale ja widziałem, że temu
drugiemu nie jest ona potrzebna.
–
Ile jeszcze czasu do pełni ? – spytałem.
–
Tydzień? Może parę dni mniej – odrzekł mi Devi.
Cóż, to musiało wystarczyć.
– Opuść tę broń, panie – powiedziałem na głos. – Nie
zamierzam się na was rzucić.
– Różni ludzie... podejrzani ludzie... kręcą się w tych
okolicach – odrzekł mi starzec.
– Na przykład tacy, którzy napadają na spokojnych wędrowców
z łukiem w ręku i wilkołakiem za plecami?
Kobieta wydała z siebie zduszony okrzyk. Za to żółtooki
mężczyzna już się nie krępował i warknął na mnie, obnażając
wilcze kły. W odpowiedzi Devi pokazał swoje, w jego gardle narastał
stłumiony na razie ryk.
– Jesteś zorientowany, panie – powiedział wilkołak
zwodniczo łagodnie.
– Taka praca – odrzekłem wprost.
– Czyli jaka?
– Jestem łowcą plugastwa.
– Łowcą plugastwa, mówisz – powiedział wilkołak chłodno,
nie spuszczając ze mnie oczu.
– Tak – potaknąłem spokojnie. – Siądźcie, proszę.
Wilkołak lekko klepnął starca w ramię i siadł dokładnie
naprzeciwko mnie. Obok niego skuliła się kobieta, przywierając do
niego bokiem. Dzieci – siedmiolatek i raptem trzyletnia dziewczynka
– wciąż czepiały się jej spódnicy. Starzec opuścił łuk i
usiadł przy nich. Chłopiec odnalazł jego rękę i uścisnął
mocno.
– Częstujcie się – zachęciłem po chwili mocno krępującej
ciszy.
–
Ravkenie, to nasza kolacja, MOJA kolacja, jeżeli ty jej
nie chcesz – oburzył się Devi.
–
Na litość duchów pustyni, Devi, popatrz na te dzieci!
Chcesz zostać zjedzony przez dwa małe wilkołaczątka ?
–
To czemu ich nie ukatrupisz ?
–
A czemu nie morduję magów i zmiennokształtnych? To
półludzie, ale zawsze... a poza okresami pełni nie są groźni
.
–
Nie miałeś takich wyrzutów sumienia, mordując moją
matkę .
Powstrzymałem się od ciężkiego westchnięcia, bo nie chciałem,
by niespodziewani goście, zajęci teraz zającem, zauważyli naszą
wymianę zdań.
–
Nie miałem – przyznałem po prostu. –
Sądziłem
jednak, że już to sobie wyjaśniliśmy.
–
Bo wyjaśniliśmy, to jednak znakomity argument w dyskusji
– odrzekł Devi, znów kładąc łeb na łapach i zamykając oczy.
Nie rozmawiałem zbyt wiele z ludźmi, z którymi przyszło mi
dzielić miejsce postoju. Starzec, kobieta i dzieci wkrótce usnęli
na rozmiękłej ziemi. Wilkołak siedział nieruchomo po jednej
stronie ogniska, ja po drugiej. Devi nie spał, ale oczy miał
zamknięte.
– Dziękuję – powiedział wreszcie wilkołak.
– Nie ma za co – odrzekłem. – Twoja rodzina? – Wskazałem
śpiących.
– Wiesz, że tak.
To prawda, wiedziałem. Chciałem jedynie podtrzymać rozmowę.
– Wilkołaki i ludzie rzadko... – powiedziałem i urwałem.
Kiwnął głową.
– Nie masz pojęcia jak długo przyszło nam szukać miejsca,
gdzie moglibyśmy zamieszkać w spokoju. To była mała wioska... jej
mieszkańcy mimo wszystko nie bardzo mi ufali, jednak przyjęli nas,
a to samo w sobie coś już znaczy...
– „Była” – powtórzyłem.
Zacisnął dłonie w pięści.
– Tak. Była – odrzekł z goryczą. – I to nie najeźdźcy
zniszczyli to miejsce, ale nasi! Żołnierze króla i ich cholerne
potwory...
– Potwory?
Nawet Devi otworzył oczy.
Wilkołak kiwnął głową.
– Potwory – powiedział. – Musieli je hodować gdzieś w
tajemnicy... złe futra, rakkany, nawet... nawet Pożeracz Dusz.
Zmierzają ku stolicy, w ładnych stadkach, oswojone. Nie wiem, po co
tam one. Nie wiem.
Wbiłem spojrzenie w ogień. Pożeracz Dusz. Czy nie o tym
stworzeniu mówiła tamta ruda dziewka? Co to była za bestia,
budząca tak ogromny strach?
Poczułem nagle, że moje życie odzyskuje cel. Nie błąkałem
się bez ładu i składu po lesie, uciekając. Miałem pragnienie,
miałem sens, miałem swoje przeznaczenie. Znów było silniejsze od
wszystkiego. I odnalazło mnie.
Następnego ranka obudziłem się, gdy pozostali jeszcze spali.
Żołądek zwijał mi się z głodu, ale nie zwracałem na to uwagi.
Devi już czekał, siedząc na skraju obozowiska. Wstałem. On
prowadził, ja szedłem za nim, nogi tonęły mi w rozmiękłej
ziemi. Szukaliśmy plugastwa, znowu. Moje serce śpiewało łowiecką
pieśń.
0 komentarze:
Twój komentarz będzie widoczny po akceptacji administratorki gazetki.